Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miłość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miłość. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 22 stycznia 2013

Looks like a yogurt. Tastes like your ex girlfriend*

Francuzi mnie zagłodzą.
Moja wina. Nie jestem w stanie najeść się koreczkami.
W ciągu dnia spotkania zagryzałam mini croissantami.
Nigdy więcej nie zjem już żadnego croissanta...
Przy okazji zrozumiałam, dlaczego francuzi piją tyle wina.
Oni piją z głodu.
Ja, na przykład, na obiad wypiłam trzy kieliszki szampana.
Chociaż liczyłam na dużo więcej.
W efekcie jestem prawie pijana i nadal głodna.
Poza tym ciągle się gubię.
Ale to jest akurat całkiem przyjemne.
Mają tutaj niezwykle urokliwe zakątki,
Które czy chcę czy nie - zwiedzam codziennie.
Całkiem możliwe, że niektóre miejsca nieświadomie wielokrotnie z tym samym pierwszym zachwytem ;)

* brytyjsko-amerykańskie porozumienie w sprawie francuskiego deseru.



poniedziałek, 21 stycznia 2013

PARIS is always a good idea!

Z okna pokoju na drugim piętrze hotelu padający śnieg wygląda jak ruchoma dekoracja dopełniająca iluminację ulicy.
Paryż znowu odwiedzam samotnie.
Na przekór tym romantycznym projekcjom w głowie, w ktorych ja i on, w przytulnej knajpce z czerwonym neonem, na rogu Rue Roquépine i Cambacérès pijemy wino, śmiejemy się i zapominamy o reszcie świata.
Samotnie gubię się w wąskich uliczkach i samotnie dopijam kawę w pustej o tej porze kawiarni.
Wracam do pustego pokoju, z idealnie białą pościelą i ciszą na pustych korytarzach.
Z okien podglądam francuskie kszątanie się francuzów i myślę, że okiennice dodają ich życiu uroku.
W podróżowaniu uwielbiam to, że wstaję w Warszawie, ale tak naprawdę budzę się gdziekolwiek, parę godzin później.
Zupełnie, jakby ktoś wyciągnął mnie z mojej codzienności i włożył w zupełnie inną scenerię, trochę z filmu.
Francuskiego.
I bardzo to lubię.



niedziela, 6 stycznia 2013

chodzi o miłość.

obiema rękami podpisuję się pod stwierdzeniem, że ogłupia i zaślepia.
odmóżdża i powoduje mentalny regres. upadek racjonalności.
a do tego rozleniwia. błogo i beznadziejnie.
sobota spędzona na kanapie w objęciach czułych słówek.
w niedzielę patrzymy sobie w oczy uśmiechając się wieloznacznie.
jest sobota weekend rano, a za chwilę niedziela wieczór.
w między czasie nie wydarzyło się nic, choć tak naprawdę działo się wiele.
wskazówki zegara zatrzymane w miejscu
w mieszkaniu z ładnym widokiem.
nie lubię podwójnego życia
z kopią swojej kosmetyczki, szczoteczki, zapasowym outfitem oraz miejscem po lewej stronie nie swojego łóżka.
gubię się w nim i tracę z oczu priorytety.
A i tak w poniedziałek rzeczywistość staje się ważniejsza od weekendowej fikcji,
Alicja też bywała po obu stronach lustra,
jadła ciastka, piła kolorowe drinki z fantazyjnych buteleczek i widziała rzeczy, których nie ma,
ale kiedyś musiała wrócić do siebie.
więc stoję na miło skrzypiącym parkiecie mojego em w ulubionej okolicy,
które miało być idealnym azylem na weekendy, których teraz raczej w nim nie spędzam.
zapalam światło, świeczki, włączam leniwie sączącą się muzykę, na którą w weekend nie było czasu,
rozpakowuję walizki
i zastanawiam się
jakim cudem większość ostatnich 2 dni spędziłam w okolicy łóżka trwoniąc czas,
skoro w tygodniu każde 5 minut wykorzystuję na 150% normy?





wtorek, 27 listopada 2012

dzisiaj już nic...




Z moimi byłymi zazwyczaj łączyły mnie relacje z pogranicza normalności i szaleństwa.
To było jak wzajemne rozszarpywanie się na kawałki.
Miłość, zazdrość, nadmiar emocji, których nikt nie był pewien.
Ani w stosunku do siebie nawzajem, ani siebie samego.
Miłość fanatyczna, niepewna, niebezpieczna.
Wzloty i upadki.
Dzikie kłótnie i seks na zgodę.
Pakowanie walizek i wracanie do siebie po raz setny.
Do znudzenia.
Z miłości. Z przyzwyczajenia. Ze strachu.
Mieszanka emocjonalna nafaszerowana winem, niedojrzałymi uczuciami i Bóg wie czym jeszcze.
Albo szatan.
Poznawałam księcia, a życie bez ceregieli weryfikowało moje wyobrażenia.
Pierwsza randka, pierwszy pocałunek i pierwsze zniechęcenie.
Złota klatka albo wolność dzielona na zbyt dużą liczbę osób.
Dostawałam szału nie mogąc na kogoś liczyć.
Dając lojalność oczekiwałam wszystkiego.
Albo niczego.
Wcześniej czy później kończyło się. Na niczym właśnie.
Zawsze dochodzi się do momentu, w którym jeśli nie można być razem,
Trzeba odpuścić.
I nie patrzeć na to, czyja to wina.

Kilka razy pragnęłam kogoś.
Z jednej miłości wpadałam w drugą.
Zachłannie i bez względu na wszystko.
Histerycznie i bez sensu.
Tworząc tandetną scenerię plastikowych amorków prosto Chin,
Które strzelały swoimi małymi strzałami na oślep.
Chwilę później wiedziałam, że nie ma sensu...
Poranki najlepiej weryfikują uczucia.
Budzisz się obok kogoś i wiesz.
Po prostu wiesz, czy masz ochotę wstać i zrobić mu najlepsze śniadanie na świecie
Czy wyjść i zamknąć za sobą drzwi.
Wtedy wiesz, czy jedyne miejsce, w którym nie chcesz być,
To jest to właśnie, w którym jesteś.
Łatwo jest się zakochać.
Spotkać kogoś, spojrzeć mu w oczy i sprawić, by świat zawirował.
Dużo trudniej jest być razem.
W szarej codzienności, porannym zaspaniu i popołudniowym zniechęceniu
Być najwspanialszą kobietą, najczulszą partnerką i najlepszą kochanką.

Z moimi byłymi dzisiaj łączą mnie dobre relacje.
Lepszymi jesteśmy znajomymi, niż partnerami,
Bez względu na to, jak dobrymi byliśmy kochankami.
Mylenie seksu z miłością prowadzi do tego tylko,
Że seks staje się beznadziejny.




środa, 24 października 2012

- zanim zaśniesz -

Łapię sen łapczywie jak tonący powietrze.
Noc trwa nie więcej niż pięć minut. Dzień - wieczność.
Względna dysproporcja czasu.
Albo bezwzględna.
Bezwzględna dla mnie - tak, to dobre słowo.
Codziennie wieczorami odgrywam swój prywatny wyścig ze wskazówkami zegara.
Kto dzisiaj będzie pierwszy w łóżku - ja czy druga w nocy?

Tak inaczej ostatnio, wiesz?
Bo znowu miewam nie mieć dla Ciebie czasu.
Dużo spraw, wiesz...
Dni mijają 
Na telefonie
W esemesach 
My na umowę abonentową
Dostępni całodobowo
Czasem poza zasięgiem.



zdjęcie z czeluści internetu




niedziela, 2 września 2012

Wrzesień mój ulubiony

Zastanów się ile ludzi właśnie traci życie, a ty krzyczysz, że nienawidzisz swojego.
                                                                                                 znalezione w sieci.




Moje marzenia żyją swoim życiem
Oderwane od rzeczywistości.
Nie wiem, czy dobrze jest pozwalać im na taką beztroskę.
Mogą poranić się o chmury
I spaść na ziemię ciężarem martwych jaskółczych ciał.
A ja?
Ja już nie wiem, czy wolno marzyć.
Czy jest sens iluminować swoje życie bez końca,
Szukając zmysłami tych chwil uniesienia,
Które owszem drażnią myśli, ale wciąż zostawiają mnie z pustymi rękoma.
Nigdy nie dorosnąć. Nigdy nie stać się paradoksem samej siebie.
W głowie mam straszny bałagan.
Taki dziwny czas przeczekania, tuż przed burzą,
Gdy konieczne ma się zdarzyć, ale jeszcze nie teraz.
Jeszcze chwil kilka zanim poleją się łzy i jesień suchymi liśćmi zamiecie naiwne uczucia.
Miłość jest tak efemeryczna.
Jest chwilą, która dzieje się niepostrzeżenie, aby zniknąć i pozostawić mnie na głodzie.
Ciągle nienasyconą.
Ciągle marzącą.

środa, 22 sierpnia 2012

Zakochany gej barista.

Poprosiłam o kawę.
Jej przygotowanie (rozpuszczalna ze spienionym mlekiem) zajęło prawie 10 minut.
Normalnie trwa to najwyżej minutę.
Kolega za barem zakochał się.
Nie mógł skupić myśli, mylił zamówienia przepraszając z rozbrajającym uśmiechem BO SIĘ ZAKOCHAŁ.
Puszczał za głośno dobrą muzykę, a na uwagę swojej współbarmanki, że coś tam źle robi odpowiedział najnaturalniej na świecie, że spokojnie, po co te nerwy i mobbing! MOBBING!
I dalej, ze stoickim spokojem robił swoje.
Taki nieporadnie zakochany.
Wyrwany z kontekstu abstrakcyjny element rzeczywistości równoległej, w której nie ma spotkań, maili, deadline'ów i braku czasu.
Będzie tylko do piątku bo, jak stwierdził, to dla niego zbyt stresująca praca.
Trzeba przypomnieć, że generalnie pan robi kawę, czasem herbatę oraz podaje obiad.
Aha, tosty jeszcze robi.
Niesamowite zjawisko.
Niebieski ptak w Krainie Deszczowców.

:)

Zaraził mnie tą piosenką, którą od rana umilam sobie dzień.
Zwolniłam dzisiaj.
W końcu też jestem zakochana ;)

środa, 15 sierpnia 2012

Urodziny psa, imieniny kota.

Mój najbardziej leniwy dzień w tym roku.
Leżę pod kocem i marzę o wełnianych, zimowych skarpetach.
Sprawdzam datę i jednak nadal mamy sierpień.
Ciężkie, mokre od wody chmury za oknem.
Szalik i przeskakiwanie nad kałużami.
Szary to nie jest mój ulubiony kolor.
W przeszłość najszybciej przenosi mnie muzyka.
W zasadzie tylko ona.
Przypomniała mi ostatnio te gorące wieczory zeszłego lata,
Jazz, wino, cisza drżąca jedynie od ruchu skrzydeł owadów szukających ekstazy w płomieniach świecy.
Zupełnie tak, jak ja czasami.
I czas, który zawsze zatrzymywał się w miejscu gdzieś między 3 a 4 rano.
Już nie ma takich nocy.



wtorek, 7 lutego 2012

Wtorek bezwzględnie niemagiczny.






Dzień za dniem.

Jak wyszłam w piątek z domu, tak jeszcze nie wróciłam. 
Zaczynam się zastanawiać, czy to aby już nie wspólne pomieszkiwanie.
Pamiętam, jak parę miesięcy temu bycie z kimś dłużej niż popołudnie wydawało mi się rzeczą nierealną.
Potwornie niewygodną, nudną, zmuszającą mnie do kompromisów, na które napewno nie miałam ochoty.
Od dwóch dni jestem strasznie gderliwa.
Jak stara przekupa strofuję i poprawiam po mojemu.
Brakuje mi tylko wałków na głowie i spranego szlafroka frote.
To chyba jakaś inicjacja gwałtem dokonywana na moim organizmie.
Fizyczne wyjście z etapu ja sama.




Ona młoda, piękna, wygadana, pracująca. Ma własne mieszkanie, sama sobie płaci rachunki.
On. Hmm. Dużo o Nim nie wiem. Na początku wydawał się być ideałem. Jak zawsze w każdej bajce.
Podobno było pięknie. Z czasem zaczął znikać. Najpierw bez słowa. A później coraz bardziej otwarcie do innej. Innych. Bo życie za krótkie jest, by kochać tylko jedną osobę na raz. 
Bo ona podobno zawsze źle trafia. Bo nieodpowiedni faceci Jej się podobają. 
Ale ja myślę, że łatwo jest zepsuć kobietę. Łatwo jej wmówić Jej miłość tam, gdzie jej wcale nie ma. 
Jeden związek, drugi, trzeci. 
Można nauczyć, że szybki numerek w klubie w ubikacji, czasami spędzony wspólnie wieczór, kilka zdawkowych smsów raz na dwa dni - to cały Jej świat. Cała miłość, jaką może od kogoś dostać. I w nią wierzy. Bo nie ma innej. I zaczyna wierzyć, że to właśnie miłość. 
Historia bliskiej mi osoby. Kolejna.  


niedziela, 9 października 2011

Nigdy nie głaszcz kota, którego nie zamierzasz wziąć pod swój dach.

Oswajanie. Oswajanie siebie i oswajanie życia. Bycie z kimś. To taka gra w niepewność, w której wygrana i przegrana nie raz znaczą tyle samo. Zawsze ktoś kocha mocniej, chce więcej, zależy mu bardziej. A uczuć nie da się trzymać na uwięzi, angażować się tylko do pewnej granicy, po przekroczeniu której włączy się automatycznie opcja wyluzuj.
Patrzę na swoich znajomych z mnóstwem swoich znajomych. Tak łatwo o samotność w tłumie. O pusty dom, w którym nikt nie czeka.Tak zwane sukcesy w pracy kosztem porażek w życiu prywatnym. I szukanie miłości, najpierw na spokojnie, a później w coraz większym popłochu. Wygórowane wymagania z czasem ustępują miejsca zwykłej ludzkiej potrzebie bycia z kimś. Czasem za wszelką cenę. Czasem się nie udaje. Kochać nie da się na siłę. Na siłę nie da się być kochanym.

Skąd wiadomo, które wybory są odpowiednie? To czuć gdzieś w środku między żebrami czy raczej na języku pojawia się przyjemny słodkawy posmak nagrody? Jak dzisiaj można mieć pewność, że za pięć lat nie spotka się na ulicy przypadkiem miłości swojego życia? I skąd wiadomo będzie, że to właśnie będzie ta miłość swojego życia? Mam rozum i wolną wole...





W swojej króliczej norze siedzę. Obłożona poduszkami, popijam herbatę, jem herbatniki i odganiam myśli celebrując bezmyślne czekanie. Poranna kawa wydaje się teraz tak odległa. W zawieszeniu, gdzieś pomiędzy muszę i nie muszę, łapię powietrze po to tylko, aby móc jeszcze przez moment uciekać przed jutrem. 
Czasowstrzymywacz nie chce działać. Bezwzględny dla wyższych moich wartości wybija swój rytm odmierzając sekundami chwile. 
Cholerny poniedziałek. 
Teraźniejszość trwa krótko. Zanim się zacznie na dobre, już staje się przeszłością. 
Ja, Ty. Daleko dzisiaj od siebie. A jutro do pracy i znowu nie będzie czasu. 
Czy wiesz, że boję się spać w ciemności i nie lubię urywać truskawkom szypułek, że kawy ostatnio nie słodzę, a spać wolę od zewnętrznej strony łóżka, że czasem od nikogo nie odbieram telefonu, bo chcę chwilę pobyć sama, że lubię siedzieć długo w nocy, a później rano nie mogę się obudzić, że mój ulubiony kolor paznokci to czerwony, że mam wspaniałe psy, które musisz pokochać, że wolę świece od światła lampki, że uwielbiam szpinak i kreskówki, a na smutnych scenach w filmach i książkach zawsze płaczę, że ciągle się gdzieś spieszę i wciąż mi mało, że potrafię śmiać się przez łzy, nie wiedząc czy to bardziej ze smutku czy ze szczęścia, że palę kadzidła w ilościach hurtowych, a później wietrzę mieszkanie mroźnym jesiennym powietrzem, bo jest mi duszno, że nie odróżniam tagliatelle od farfalle i do wszystkiego najchętniej dodawałabym czosnek, że uwielbiam siedzieć z laptopem na kolanach z psami wtulonymi po obu stronach i że nigdy nie byłam w nocy na spacerze w lesie. Ja w pigułce.

Zawsze się jest odpowiedzialnym za to, co się oswaja.  


sobota, 24 września 2011

Damskomęskie.

- On (po jakiś 5 minutach patrzenia się na Nią): Włosy Ci chyba urosły
- Ona: Tja... Własnie obcięłam.
- On: Wiedziałem.


Eskapizm.

Dlaczego nie możemy być razem? Bo na początku żyję tak, jak wcześniej. Mam swoje życie i swoje sprawy. Z czasem, z każdym kolejnym spotkaniem, pocałunkiem, wspólnie spędzoną nocą i seansie w kinie zaczynam lubić bycie z Tobą. Już nie jestem tylko ja, ale powoli zaczynasz liczyć się także Ty. Częściej niż kiedyś myślę w ciągu dnia o tym, co własnie robisz. Przechodząc kolo piekarni zastanawiam się, czy nie kupić Ci czekoladowego muffina, bo wiem, ze lubisz. Słyszę piosenkę i uśmiecham się, bo to ta nasza. Wiem, ze jutro tez zadzwonisz do mnie, jak tylko wyjdziesz z pracy. Przyzwyczaiłam się już do tego. Przestaję sama planować sobie wieczory, a zaczynam myśleć o tym, co wspólnie będziemy robic. Tracę swoją niezależność myślenia. Uzależniam się i zaczynam czuć w tym dobrze. Jednocześnie gdzieś tam w środku podejrzewam, że kiedyś to dla Ciebie, dla mnie może być za mało. Znudzi się, spowszednieje. Kochankowie staną się współlokatorami. Najlepszymi przyjaciółmi, którzy choć rozumieć się będą bez słów, zawsze gdzieś tam w środku tęsknić będą za porywami serca, za tą chemią, która jest tylko pomiędzy kochankami. I nigdy sobą nawzajem nie wypełnią tej pustki. A ona będzie się w nich rozrastać z czasem, zatruwać ich życie, aż wreszcie będą się musieli rozstać, żeby zachować resztki tego dobrego, co jeszcze miedzy nimi zostanie.

Jak być razem? 
Nie na chwile, ale na dobre i złe.

Tego właśnie chciałam uniknąć. Dlatego właśnie mówiłam, ze jestem skomplikowana. Żeby w obawie przed końcem w ogóle nie zaczynać. Żeby z Twojego powodu nie przestać kiedyś czuć się szczęśliwa. Tak, zawsze znajdzie się dobre wytłumaczenie dla braku odwagi.  




Czy można fascynować się nawzajem bez końca? Toczyć stale grę przyciągania się i wymykania się sobie? Zawsze być trochę niedopowiedzianym, niepoznanym do końca - jak przy pierwszym spotkaniu? Czy da się gdzieś pomiędzy sobotnim sprzątaniem mieszkania z MrMuscle w jednej ręce i ścierką w drugiej, poniedziałkowo-piątkowym zabieganiem, robieniem kanapek, zakupów spożywczych, wizytą u lekarza i narzekaniem na złą pogodę w między czasie być dla kogoś kuszącą, nie do końca odkrytą, atrakcyjną, intrygującą osobowością? Bo fajnie jest moknąć z kimś latem na deszczu zapominając o całym świecie, ale na dłuższą metę to jest zwyczajnie nudne i mało praktyczne - mokre ciuchy, mokre włosy, rozmazany makijaż...

Możliwe, ze są ludzie, którzy poprostu są. Z dnia na dzień, dzień za dniem - są. Mają kogoś, żyją razem. I jest im dobrze. Ale dla mnie życie, miłość to coś więcej. Muszę czuć, muszę przeżywać. I boje się, że możesz kiedyś stwierdzić, że już mnie odkryłeś, że wiesz już wszystko i nie znajdziesz we mnie niczego więcej dla siebie. Rozbierzesz mnie na kawałki i zostawisz taką całą już poznaną, bez znaczenia. A sam pójdziesz odkrywać kogoś innego, kto będzie miał nowe dla Ciebie tajemnice. 
Boję się, że ja kiedyś pomyślę tak o Tobie, gdy już nie będziesz chciał więcej chodzić ze mną bez celu nocą po starówce, gapić się w gwiazdy i zaglądać ludziom przez okna do mieszkań kradnąc w ten sposób małe kawałki ich życia. Gdy nie będziesz chciał stale więcej. Tak, jak ja.    



Ludzie tak naprawdę mogą mieszkać tylko w innych ludziach, depresja to nic innego, jak bezdomność, na depresję cierpią ludzie, którzy nie mają w kim mieszkać.
— Kuczok, Senność


Gdy wracam do siebie pachnę Tobą. Gdy jedziesz do siebie moje łóżko pachnie Tobą. Budzę się w środku nocy, a powietrze wokoło pachnie Tobą. Lubię nie spać wtedy przez chwilę, słuchać ciszy, oglądać ciemność pokoju. To daje takie nierealne wrażenie bycia i niebycia jednocześnie.   

Zmysły są niesamowite. Do ludzi dopasowują zapachy, zapamiętują bukiety perfum, kodują sytuacje i przetwarzają emocje. Idąc ulicą nagle czuje jakiś zapach, który przenosi mnie do konkretnej sytuacji z przeszłości, przywołuje na myśl konkretną osobę, o której prawie już zapomniałam. Są też zapachy, na które reaguję alergicznie. Zbyt dużo zlych rzeczy się wydarzyło, aby nie mieć od nich mdłości. 


wtorek, 7 grudnia 2010

Hołhołhoł! 

W tym  roku od Świętego Mikołaja dostałam święty spokój. 
To chyba dużo. Chyba. Jak się już coś ma to w sumie ciężko ocenić tego wartość. 

A pod choinkę chciałabym pokochać kogoś kto by mnie pokochał. Kto znalazłby drogę do mnie i nie kazał szukać dróg do siebie.

Zapomniałam już jak to jest mieć kogoś swojego w głowie, kogoś za kim się tęskni, gdy się go dłużej nie widzi, kogoś, kto całuje przed snem w ramiona i przez kogo rano spóźniam się do pracy... Zapomniałam już jak to jest zapomnieć się w kimś. Czuć banalną radość bez żadnego ale. Patrzeć komuś w oczy i widzieć, jak mu błyszczą ze szczęścia. I samej mieć błyszczące oczy. 

Uparłam się i dobrze mi tak. Nie udaję szczęścia Bejbe. Poprostu jestem. Uśmiecham się dużo i tak planuję dni, żeby nie mieć czasu na myślenie. I naprawdę czuję się szczęśliwa. I naprawdę nie czuję się nieszczęśliwa.

I wiesz Skarbie, pachnę sobą. Tylko sobą. Nikim innym.


8311_2b4a

czwartek, 25 listopada 2010

Boże, uchroń mnie przed facetem, o którym znowu pomyślę, że jest inny. 

Czasem przeraża mnie to, jak szybko osoba anonimowa staję się bliską osobą, a bliska osoba - anonimową... 

Gdy zostawia się za sobą przeszłość, nagle rodzi się nadzieja, że te wspólne, dobre dni jeszcze nadejdą. Wspólne śniadania, spojrzenia głęboko w oczy, ciepłe pocałunki w szyję i kark, wieczorne oglądanie filmów, kiedy bardziej się chce zostać w domu niż z niego wychodzić, wyjazdy na Mazury i to, że budząc się w środku nocy zawsze jest się do kogo przytulić...Dobrze, tak dobrze jest mieć o kim myśleć. Już dość przeszłości, nie mam sił.      

Mdli mnie już od tej monotematyczności. Grudniu bądź już i zakończ ten rok.    



czwartek, 18 listopada 2010

Nieodkryte.

Ostatnio natchniona Twoim pytaniem 'Czego chcę od życia?' sama zaczęłam się nad tym zastanawiać. Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Wiele spraw wyklarowało się w ostatnim czasie, niektóre bitwy jeszcze muszę stoczyć. Też sama z sobą. Zawodowo dokładnie wiem, w którym kierunku chcę iść i jakie cele osiągnąć. I tutaj jestem fighterem. Ale prywatnie ciągle układam puzzle z różnych spraw i stale nic do siebie nie pasuje. Było mi dobrze sama ze sobą, myślałam, że teraz jest czas na zabawę i szaleństwa. I podniecała mnie ta myśl o wolności, której tak naprawdę nigdy nie miałam. A później spędziliśmy kilka miłych chwil i zatęskniłam za tą śmieszną stabilizacją we dwoje. 

A teraz?
Teraz brakuje mi wiesz czego. A poza tym mam zamiar świetnie wyglądać i świetnie się bawić. Czy z kimś? Zobaczymy. Chętnie. Trochę żałuję, że spotkaliśmy się w złym momencie w złym czasie. Chwilami trochę myślę o Tobie, chociaż ostatnio nie mam na to czasu. Wkurzam się za to cholerne jeszcze, bo wiem, że to jakiś tam koniec. Bo ja taka już jestem, że w moim świecie nie ma żadnego jeszcze. Jest tu i teraz. Niewykorzystane okazje się mszczą i mam wrażenie, że ja pozwalam tej sytuacji być niewykorzystaną. Ale nie zrobię nic, bo taka już jestem. Bo śmieszą mnie Ci, którzy są jak bluszcze. Którzy chwytają się tak mocno, że wysysają cały smak i gdy odchodzą czuć tylko ulgę. Bo sama nie wiem, czy chciałabym tego tak naprawdę. Wcześniej nie chciałam, więc może to tylko chwilowa fanaberia? Może niebanalna fizyka bez miejsca na chemię? Bo chcę być szczęśliwa. To moje egoistyczne pragnienie. Myślę, że jeśli spotyka się na swojej drodze kogoś wyjątkowego, to nie pozwala mu się tak zwyczajnie odejść. Tak myślę. Cena nie gra roli.

Czytam czasem to, co On pisze. Intrygująco być czyjąś inspiracją. Mogę być natchnieniem, bo już niczym więcej nie chcę być. Czy wiesz, że spaliłam ten most? Dokładnie tak, jak lubię. Rozkoszowałam się tym bólem, gdy myślałam o pozostawionych za sobą zgliszczach Wielkiej Miłości. Kiedyś znaczyło to dla mnie tak wiele, a dzisiaj... dzisiaj to tylko kolejne czarno białe zdjęcie w albumie życia, na które kiedyś spojrzę i będę starała się przypomnieć sobie Jego imię. Szkoda, że nie było happy endu.                  




piątek, 5 listopada 2010

Chwilowa dysfunkcja organu zwanego sercem.

Nie jestem rozczarowana miłością. Raczej chwilowo jej nie potrzebuję.  

Zastanawiam się, kiedy to się wszystko tak zmieniło?   

Całe swoje życie do tej pory budowałam w oparciu o związek. Wydawało mi się, że rodzina, z ukochanym mężczyzną, wspólnymi planami na przyszłość, wspólnymi wspomnieniami, kredytem i dwoma zestawami kluczy do jednego domu da mi szczęście. Jakieś trzy razy przekonałam się, że niekoniecznie... A teraz czuję, że w zasadzie niczego więcej nie potrzebuję do szczęścia, niż to, co mam. Są miliony planów, marzeń, ambicji, ale dobrze mi z tym, co mam. Poprostu. Pierwszy raz w życiu nie potrzebuję nikogo, żeby spędzić dobry wieczór sama w swoim mieszkaniu. Co najwyżej z dobrą książką i śpiącymi na kolanach psami. 

Stworzyłam sobie szereg rytuałów, które z przyjemnością celebruję. Taką swoją intymność, do której nie mam ochoty ani potrzeby dopuszczać nikogo więcej. Wogóle mam poczucie, że nic nie muszę poza tym, co czuję. Ale to dalekie od egoizmu. Chyba poprostu pierwszy raz w życiu sama dla siebie jestem ważna, bez potrzeby szukania siebie w odbiciach innych ludzi.

Oglądając jakiś czas temu Dziwny przypadek Benjamina Buttona, film, który otworzył we mnie zawór z emocjami a one wyleciały na zewnątrz niepohamowanym potokiem,  miałam wrażenie, że takie właśnie jest moje życie - moje decyzje sprawiają, że wszystko dzieje się w odwrotnej kolejności. Teraz jestem w momencie, w którym powinnam być kilka lat temu, a w tym czasie zdążyłam dostarczyć sobie sporej dawki wrażeń. Niekoniecznie tych potrzebnych. Jakby zataczając koło. Przeżyć to wszystko, żeby wreszcie znaleźć siebie. Żeby zrozumieć. Żeby nauczyć się siebie cenić. Za wybory, za odwagę, za te wszystkie wyciągnięte wnioski i porażki, po których wstawałam i uparcie szłam dalej dążąc do obranego celu. 

Śmieję się, że gdybym miała ochotę znów cierpieć z powodu miłości, to równie dobrze mogłabym sobie palce przytrzasnąć drzwiami. Ale to nie tak. Poprostu teraz jej nie potrzebuję. Rozmawialiśmy o tym ostatnio. Ty to nazywasz problemem z zaangażowaniem się, a ja jeszcze nie wiem jak to nazwać. Póki co uważam to za chwilową dysfunkcję. Mam z kim spędzić wieczory, pić wino i głęboko patrzeć sobie w oczy. Mam komu pomarudzić przez telefon, że za oknem szaruga i że z pewnością nie mam się w co ubrać. Mam tylu wspaniałych ludzi koło siebie. I te dwa psiaki, które rano budzą mnie liżąc po nosie lub przynosząc szczura z Ikei do zabawy i których mi nikt wreszcie nie wygania z łóżka.

I mam ochotę, po najlepszej imprezie i najbardziej upojnej nocy, wracać na to swoje poddasze do tych merdających ogonów. I to mnie cieszy i bawi. Dzięki temu jestem szczęśliwa.


Sikorki wróciły.


 

niedziela, 17 października 2010


Paradoks życia
Part 2


Codziennie nadajemy swojemu życiu sens marząc, planując i dążąc do celów. W praktyce masowo wstajemy do pracy, pijemy kawę, spędzamy godziny w korkach, użerając się z firmowymi mailami i czekając na moment powrotu do domu, gdzie gotujemy obiad, kąpiemy się i idziemy spać, nie mając wielkich szans na  zmianę monotonii dnia codziennego. Ta bezsensowna gonitwa nadaje życiu sens. Odwieczna zabawa z marchewką na kiju, bo żeby być, trzeba mieć, a żeby mieć, trzeba każdego dnia brać udział w tym cyrku.  

Czy więc łatwiej w życiu ma ktoś kto nie ma nic, czy ten, który ma wiele do stracenia? Czy lepiej każdego dnia biegać do pracy i zabiegać o lepszą przyszłość, czy lepiej na ławeczce z piwem w ręku spokojnie chłonąć odgłosy pędzącego za marzeniami miasta? Czy lepiej zarobić miliony i samemu zadbać o swoją przyszłość czy lepiej z plecakiem na plecach nie wiedzieć gdzie spędzi się następną noc szukając w ludziach życzliwości? Czy lepiej kochać i zostać zranionym, czy nie kochać wcale chroniąc się przed bólem i rozczarowaniem pod pancerzem obojętności? 

Czasem myślę, że może lepiej odpuścić, wsiąść do pociągu i obudzić się pod gołym niebem nie wiadomo gdzie, nie myśląc ani o tym, co było ani o tym, co być musi. To się chyba nazywa ucieczką? Ciekawa jestem, co mogłoby wyniknąć, jak daleko mogłabym się posunąć... W filmach takie historie zawsze mają hollywoodzki happy end, ale życie raczej nie przejmuje się pisanymi przez nas scenariuszami i ma gdzieś nasze pobożne życzenia. 

Czy jednak plecak wypchany marzeniami i spontanicznymi chwilami zapełniłby szczęściem całe moje życie? Czy nie zatęskniłabym za poranną korpokawą i rachunkami do zapłacenia? 
Które z kolei spojrzenie w rozgwieżdżone niebo przestałoby cieszyć i karmić swoją zmysłowością?
Który z kolei poranek na skraju świata przestałby być tym wyjątkowym?
Który wreszcie dzień bez odgórnego planu straciłby sens?
Czy warto wierzyć w miłość aż do śmierci czy lepiej cieszyć się chwilą nie myśląc o tym, że nic nie trwa wiecznie. Nawet jeśli wiadomo już teraz, że koniec jest bliski?
W swoich wyborach często widzę tą samą prawidłowość, z jaką ćma leci do płomienia świecy... 
  




piątek, 15 października 2010

Kolejny dzień października.

Pomogło wczoraj. Jednak stare sprawdzone sposoby są najlepsze w krytycznych momentach. Nie ma co się opierać tradycji, na smutki najlepszy łyk wódki. No dobrz, wódki może nie łykam, ale do rymu mi pasowało, więc nie odmówię. Coś w tym jest, że smutki najlepiej utopić. Nawet deszcz, który mnie rano swoim miarowym, kołyszącym stukaniem o szyby budził i usypiał jednocześnie, ustąpił miejsce słońcu. Chociaż jak tak patrzę na niebo, to dzisiaj tam w górze raczej będzie się toczyć nieustanna walka tych dwojga. 

Nie wiem dlaczego pomyślałam teraz o miłości. Czy miłość jest walką? Jakoś tak mi się kojarzy.... Z walką o siebie, o Nas, o dobre ze złymi chwilami, walką o Ja i o Ty... Dlaczego będąc z kimś mam wrażenie, że ktoś chce mi zabrać mnie samą, że poświęcenie, którego się ode mnie wymaga, wcale nie jest warte swojej ceny. Z uśmiechem na ustach mamimy swoje myśli nazywając to kompromisami i klaszczą nam brawo, gdy zatracamy siebie kolejny raz. Kompromisy wszak są potrzebne i oczekiwane! A z czasem coraz mniej w nas siebie samych, coraz bardziej zmuszamy się do zmian w imię wyższych celów. Rozwścieczeni tupiemy nogami żądając i nie dostając w zamian tego samego. 
Czy wogóle w miłości da się tak po równo dzielić? Dawać i zabierać tyle samo? 


A z okazji piątku młoda, rysunkowa, rymowana myśl feministyczna.



czwartek, 14 października 2010

F.U.C.K.

Dzisiejszy wieczór sponsoruje słówko fuck oraz desperados. Na trzeźwo myślenie średnio mi idzie, bo nic z niego nie wynika, więc postanowiłam się poradzić Pana Desperadosa. Miał być Pan Wino, ale nie było mojego ulubionego, którego porad lubię najchętniej słuchać. 

No więc miałam okazję przyszaleć. Puścić wodze i pozwolić koniom prowadzić po wyboistej drodze. Przecież czasem tak można, prawda? Zrobić coś szalonego/głupiego/niespodziewanego/nie myśląc o tym, co będzie... Mogłam wrócić do tego, za czym tęsknię i rozsmakować się w tym raz jeszcze. Mogłam śmiać się, pić wino i nie myśleć o poranku. Wogóle nie myśleć o jutrze. Bawić się tą chwilą i wziąć z niej wszystko dla siebie, nie dzieląc się tym z nikim.  

I powiedziałam nie. Poprostu nie. Cholera, nie dlatego, że nie tak chciałam, bo wolałabym krzyknąć tak! Z całych sił pragnęłam zanurzyć się w tym raz jeszcze, poczuć to ciepło, tą bliskość, intymność... jak mi brakuje głupiego spojrzenia, dotyku i tego uśmiechu... Ale powiedziałam nie
Bo wiedziałam, że rano się obudzę, bajka się skończy, a rzeczywistość oślepi mnie swoją stanowczością. Ma niestety inne plany. Źle mi z tym, co jest teraz, ale nie chcę wracać do tego, co było.
A tak chciałam, żeby całował moje ramiona...

Marzą mi się gorące wakacje, plaża, szampan w ręku, kiedy w ciemną gwiaździstą noc można beztrosko wykąpać się w morzu. Nie myśląc o jutrze, ani o wczoraj. Jest tylko tu i teraz. Jesteśmy my. Zakochani, bez żadnych pytań czy wątpliwości... Jest zimny październikowy wieczór, nie ma nas...