Francuzi mnie zagłodzą.
Moja wina. Nie jestem w stanie najeść się koreczkami.
W ciągu dnia spotkania zagryzałam mini croissantami.
Nigdy więcej nie zjem już żadnego croissanta...
Przy okazji zrozumiałam, dlaczego francuzi piją tyle wina.
Oni piją z głodu.
Ja, na przykład, na obiad wypiłam trzy kieliszki szampana.
Chociaż liczyłam na dużo więcej.
W efekcie jestem prawie pijana i nadal głodna.
Poza tym ciągle się gubię.
Ale to jest akurat całkiem przyjemne.
Mają tutaj niezwykle urokliwe zakątki,
Które czy chcę czy nie - zwiedzam codziennie.
Całkiem możliwe, że niektóre miejsca nieświadomie wielokrotnie z tym samym pierwszym zachwytem ;)
* brytyjsko-amerykańskie porozumienie w sprawie francuskiego deseru.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Paryż. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Paryż. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 22 stycznia 2013
poniedziałek, 21 stycznia 2013
PARIS is always a good idea!
Z okna pokoju na drugim piętrze hotelu padający śnieg wygląda jak ruchoma dekoracja dopełniająca iluminację ulicy.
Paryż znowu odwiedzam samotnie.
Na przekór tym romantycznym projekcjom w głowie, w ktorych ja i on, w przytulnej knajpce z czerwonym neonem, na rogu Rue Roquépine i Cambacérès pijemy wino, śmiejemy się i zapominamy o reszcie świata.
Samotnie gubię się w wąskich uliczkach i samotnie dopijam kawę w pustej o tej porze kawiarni.
Wracam do pustego pokoju, z idealnie białą pościelą i ciszą na pustych korytarzach.
Z okien podglądam francuskie kszątanie się francuzów i myślę, że okiennice dodają ich życiu uroku.
W podróżowaniu uwielbiam to, że wstaję w Warszawie, ale tak naprawdę budzę się gdziekolwiek, parę godzin później.
Zupełnie, jakby ktoś wyciągnął mnie z mojej codzienności i włożył w zupełnie inną scenerię, trochę z filmu.
Francuskiego.
I bardzo to lubię.
Paryż znowu odwiedzam samotnie.
Na przekór tym romantycznym projekcjom w głowie, w ktorych ja i on, w przytulnej knajpce z czerwonym neonem, na rogu Rue Roquépine i Cambacérès pijemy wino, śmiejemy się i zapominamy o reszcie świata.
Samotnie gubię się w wąskich uliczkach i samotnie dopijam kawę w pustej o tej porze kawiarni.
Wracam do pustego pokoju, z idealnie białą pościelą i ciszą na pustych korytarzach.
Z okien podglądam francuskie kszątanie się francuzów i myślę, że okiennice dodają ich życiu uroku.
W podróżowaniu uwielbiam to, że wstaję w Warszawie, ale tak naprawdę budzę się gdziekolwiek, parę godzin później.
Zupełnie, jakby ktoś wyciągnął mnie z mojej codzienności i włożył w zupełnie inną scenerię, trochę z filmu.
Francuskiego.
I bardzo to lubię.
poniedziałek, 27 lutego 2012
Dzisiaj wiosna w Paryżu.
Kawa w kawiarni za rogiem.
Przepiękne słoneczne południe.
Wołasz na kelnera prosząc o rachunek, a on pyta, czy ma Ci zapisać numer swojego telefonu.
Podoba mi się tu.
Merci to, merci tamto.
Nic nie rozumiem z tego ich francużenia, ale mogę słuchać godzinami.
Jeśli stoisz pięć sekund z mapą w ręce, zaraz ktoś Cię zaprowadzi tam, gdzie trzeba.
Nawet, jak nie chcesz i mówisz, że dasz sobie radę sam.
A służbowo sala jak w onzecie.
Jak pomyślę, że jutro mam tam stanąć na środku i powiedzieć dużo mądrych słów, to omdlewam.
Ale powiem.
A póki co objadłam się muli i opiłam winem.
Mule w winie podano z frytkami - dwie pyszności w jednym daniu. Très bien!
Polski akcent:
Przepiękne słoneczne południe.
Wołasz na kelnera prosząc o rachunek, a on pyta, czy ma Ci zapisać numer swojego telefonu.
Podoba mi się tu.
Merci to, merci tamto.
Nic nie rozumiem z tego ich francużenia, ale mogę słuchać godzinami.
Jeśli stoisz pięć sekund z mapą w ręce, zaraz ktoś Cię zaprowadzi tam, gdzie trzeba.
Nawet, jak nie chcesz i mówisz, że dasz sobie radę sam.
A służbowo sala jak w onzecie.
Jak pomyślę, że jutro mam tam stanąć na środku i powiedzieć dużo mądrych słów, to omdlewam.
Ale powiem.
A póki co objadłam się muli i opiłam winem.
Mule w winie podano z frytkami - dwie pyszności w jednym daniu. Très bien!
Polski akcent:
Zakupiłam słynne ciasteczka Madeleines, od których podobno zaczyna się akcja Prousta W poszukiwaniu straconego czasu. Koincydencja zdarzeń, bo to właśnie jest kolejna pozycja na liście moich must read. Zachciało mi się jej z polecenia K.Jandy, którą wzięłam ze sobą.
niedziela, 26 lutego 2012
Jak to się robi w Paryżu?
Przyleciałam wcześniej, żeby zobaczyć kawałek tego miasta.
Sama.
I jest mi z tym i dobrze, i źle.
Przyjemnie jest móc się sprawdzić, poznać trochę lepiej, przemyśleć kilka rzeczy i z perspektywy odległości zrozumieć coś, czego nie widzi się u siebie.
Ja lubię takie gonitwy myśli, które daleko od domu układają się w głowie jak puzzle na stole.
Bo czasem trzeba dać się wyrwać z korzeniami. Zrestartować.
Ale samotnie pita kawa nie smakuje tak, jak by mogła.
Hotelowe łóżko jest za duże.
Nie ma się z kim podzielić bagietką.
A Paryż?
Paryż pachnie mi jesienią.
Warszawę znowu dzisiaj rano zasypał śnieg, a tu czuję w powietrzu wczesną jesień - tą lubię najbardziej.
Budowle są monumentalne. Nie mieszczą mi się w obiektywie telefonu.
Wszystko trzeba zapamiętać oczami.
Szwendałam się dzisiaj trzy godziny ulicami i uliczkami.
Jadłam orzechy w miodzie pod Wieżą Eiffla, robiłam zdjęcia, gubiłam się i znajdowałam drogę.
I mam de ja vu, że już mi się to kiedyś śniło...
Paris Paris be kind to me...
Prawda jest taka, że nigdy nie sądziłam, że pierwszy raz zobaczę Paryż biznesowo.
Miasto zakochanych, ja zakochana, a Paryż z obowiązku.
Obudziłam się rano z myślą, że mój opór wyjazdowy sięgnął poziomu szóstego na pięć istniejących,
Ale, że czasu do odlotu było mało, to też nie miałam się za bardzo kiedy nad tym rozwodzić.
Na lotnisku, przyglądając się tablicy odlotów, zapytałam mojego M., gdzie chciałby polecieć.
Gdyby mógł, gdziekolwiek.
Zerknął i powiedział, że do Bydgoszczy. Uwielbiam ten jego dowcip.
Ja w sumie nigdzie bym nie leciała. Całkiem lubię w niedzielę leżeć na kanapie, co i tak rzadko mi się udaje.
Ale, żeby nie wyjść na sześćdziesięcioletnią tetryczkę, wybrałam miasto, którego nazwy nie byłabym w stanie nawet przeczytać. Pewnie gdzieś w Skandynawii.
Po lewej w samolocie leciał Francuz, który przez całą drogę rozwiązywał sudoku.
Ja zdążyłam dwa razy zasnąć i obudzić się, wstać, czytać książkę i przestać ją czytać i to kilka razy, a on powoli rozwiązywał sudoku na kartce o wymiarach dziesięć na dziesięć centymetrów.
Zawsze zadziwia mnie taki spokój ducha, którego mi z moim adhd tak brakuje.
Po prawej natomiast siedziała Pani, która umiała powiedzieć po angielsku tylko dwie rzeczy - hot water i red wine. Obie przydały się Jej bardzo podczas lotu.
Bardzo mi się takie podejście podoba.
Ja muszę to wszystkiego być przygotowana jak żołnierz na wojnę. Całkiem niepotrzebnie.
A teraz idę, idę zobaczyć cokolwiek.
Jak nie zobaczę Eiffel - to się będą ze mnie wszyscy śmiali.
Idę więc rozkminiać fringlisz i liczę, że się nie zgubię.
Zapomniałam już, że we Francji wszystko jest takie małe. Ulice, domy, pokoje, nawet winda.
Miasto zakochanych, ja zakochana, a Paryż z obowiązku.
Obudziłam się rano z myślą, że mój opór wyjazdowy sięgnął poziomu szóstego na pięć istniejących,
Ale, że czasu do odlotu było mało, to też nie miałam się za bardzo kiedy nad tym rozwodzić.
Na lotnisku, przyglądając się tablicy odlotów, zapytałam mojego M., gdzie chciałby polecieć.
Gdyby mógł, gdziekolwiek.
Zerknął i powiedział, że do Bydgoszczy. Uwielbiam ten jego dowcip.
Ja w sumie nigdzie bym nie leciała. Całkiem lubię w niedzielę leżeć na kanapie, co i tak rzadko mi się udaje.
Ale, żeby nie wyjść na sześćdziesięcioletnią tetryczkę, wybrałam miasto, którego nazwy nie byłabym w stanie nawet przeczytać. Pewnie gdzieś w Skandynawii.
Po lewej w samolocie leciał Francuz, który przez całą drogę rozwiązywał sudoku.
Ja zdążyłam dwa razy zasnąć i obudzić się, wstać, czytać książkę i przestać ją czytać i to kilka razy, a on powoli rozwiązywał sudoku na kartce o wymiarach dziesięć na dziesięć centymetrów.
Zawsze zadziwia mnie taki spokój ducha, którego mi z moim adhd tak brakuje.
Po prawej natomiast siedziała Pani, która umiała powiedzieć po angielsku tylko dwie rzeczy - hot water i red wine. Obie przydały się Jej bardzo podczas lotu.
Bardzo mi się takie podejście podoba.
Ja muszę to wszystkiego być przygotowana jak żołnierz na wojnę. Całkiem niepotrzebnie.
A teraz idę, idę zobaczyć cokolwiek.
Jak nie zobaczę Eiffel - to się będą ze mnie wszyscy śmiali.
Idę więc rozkminiać fringlisz i liczę, że się nie zgubię.
Zapomniałam już, że we Francji wszystko jest takie małe. Ulice, domy, pokoje, nawet winda.
Subskrybuj:
Posty (Atom)