Przyleciałam wcześniej, żeby zobaczyć kawałek tego miasta.
Sama.
I jest mi z tym i dobrze, i źle.
Przyjemnie jest móc się sprawdzić, poznać trochę lepiej, przemyśleć kilka rzeczy i z perspektywy odległości zrozumieć coś, czego nie widzi się u siebie.
Ja lubię takie gonitwy myśli, które daleko od domu układają się w głowie jak puzzle na stole.
Bo czasem trzeba dać się wyrwać z korzeniami. Zrestartować.
Ale samotnie pita kawa nie smakuje tak, jak by mogła.
Hotelowe łóżko jest za duże.
Nie ma się z kim podzielić bagietką.
A Paryż?
Paryż pachnie mi jesienią.
Warszawę znowu dzisiaj rano zasypał śnieg, a tu czuję w powietrzu wczesną jesień - tą lubię najbardziej.
Budowle są monumentalne. Nie mieszczą mi się w obiektywie telefonu.
Wszystko trzeba zapamiętać oczami.
Szwendałam się dzisiaj trzy godziny ulicami i uliczkami.
Jadłam orzechy w miodzie pod Wieżą Eiffla, robiłam zdjęcia, gubiłam się i znajdowałam drogę.
I mam de ja vu, że już mi się to kiedyś śniło...