czwartek, 23 września 2010

Ups & downs

Te cholerne wzloty i upadki. Każdy dzień jest jak surfowanie na fali - wydaje Ci się, że się trzymasz, po czym nagle zaliczasz glebę! Bez żadnego uprzedzenia! 
Facetom, z tego co widzę, chyba lepiej wychodzi dystansowanie się do problemów, ale kobiety - ekspertki w rozchwianiu emocjonalnym, chwilowym i permanentnym, rozdrabniają na detale każdy epizod. To jest momentami tak denerwujące, że chciałoby się z tym skończyć - ale się zwyczajnie nie da! W mózgu, gdzieś z tyłu, tak sądzę, jest jakiś obszar, który poprostu odpowiada i zarządza tą emocjonalną huśtawką! Pomijam już wyolbrzymianie problemów przez kobiety, ale to, że mała myśl zaczyna drążyć nasze myśli, drążyć natrętnie przez jakiś czas, po czym wybucha niczym wulkan Eyjafjallajokull paraliżując wszystko, co robimy i czujemy - to jest wpisane w bycie kobietą. Uważam to za niesprawiedliwość rodzajową, bo kolejny raz faceci mają łatwiej! Jeśli facetowi jest źle, pójdzie na wódkę sam lub z kolegami (jemu jest to w zasadzie wszystko jedno z kim i czy wogóle z kimś pije), upodli się, w najgorszym wypadku, po czym rano wstanie jak nowo narodzony. No, może z, ewentualnie, gigantycznym kacem i bólem głowy. Ale to nadal niewielka cena za katharsis. Kobiety będą przerabiały temat na wszelkie możliwe sposoby, biły się samotnie z myślami i/oraz zmuszając koleżanki do wspólnego dramatyzowania i gremialnego studium przypadku, nie rzadko wypłakując sobie bezmyślnie oczy, zjadając paznokcie, przybierając na wadze pod wpływem pakowanych w siebie słodyczy, albo na odwrót - tracąc apetyt w skutek ogólnej tragedii życiowej. 
Wiem, że są sytuacje, które wręcz wymagają takich narzędzi, ale kobiety są specjalistkami w robieniu takiego dramatu jednego aktora. Nagle problem staje się całym pępkiem, wokół którego kręci się ich egzystencja. Czasem jest to naprawdę głupia pierdoła. Czasem rozstanie. Czasem rozstanie, które patrząc z boku, każdy rozsądny człowiek opiłby z ulgą solidnym toastem, dziękując za koniec tej historii.

Ja wiem, że wszystkiemu winne są emocje. Bo z drugiej strony to dzięki nim kobieta przytula małego szczeniaczka wypowiadając do niego pieszczotliwe przezwiska, jakby psiak był w stanie cokolwiek z tej gadaniny zrozumieć, i biegnie opatrzyć stłuczone kolanko swojej pociechy. Ja to wszystko wiem, że to matka natura tak wymyśliła. 
Ale ja zwyczajnie, najzwyczajniej jak się tylko da, chciałabym dzisiaj iść sobie na kielona, albo na całą kolejkę kielonów, zamiast zostać z tym kotłem pełnym natrętnych myśli w głowie. Nie chcę myśleć, ani o tym, co będzie za miesiąc, ani o tym co było 5 miesięcy temu i dlaczego tak się stało i czy się musiało stać to, co się stało... to idiotyczne i ja się na to nie godzę! I więc jak to cholerstwo zatrzymać? 
Swojego czasu miałam na to sposób - piekłam muffiny. Stałam się w tym naprawdę dobra! Czekoladowe, cytrynowe, z kawałkami czekolady, z orzechami, jabłkami i śliwkami... Ale po niedługim czasie nie mogę już nawet myśleć o pieczeniu muffinów. Jestem na muffinowym odwyku i wygląda na to, że przez jakiś czas nie dam rady choćby nadgryźć ani jednego muffina więcej. Mam nadzieję, że to mniej więcej obrazuje skalę nasilenia problemu... 
Poprostu przez te emocje nie jest łatwo być kobietą... i nawet ponętny biust, wcięcie w biodrach czy ten nęcący chód tego nie rekompensują. 

Miałam dzisiaj zjeść miły obiad z Panem Niebieskookim. Ale wróciły demony przeszłości. Sprytnie oszukujemy się, że nic się nie stało. Oszukujemy się, że nadal jest nam jakoś po drodze, chociaż ja wiem, że za dużo rzeczy się wydarzyło, a On - że te rzeczy za bardzo mnie zmieniły. Gdybym była facetem, pewnie byłoby nam razem dobrze i wcześniej i teraz. Ale ta moja kobieca dociekliwość każe zadawać pytania, odpowiadać sobie na nie i, co najgorsze, każe nad tym wszystkim chwilę pomyśleć. I jakoś nie umiem wrócić do tego, co było. Niebieskooki był sensem mojego życia, dopóki z wielu względów nie odeszłam. To był burzliwy związek, cholernie dużo mnie nauczył i zbliżył nas sobie - byliśmy jak jedno. Ale teraz czuję się jak wolny ptak. Nie chcę życia wiecznej singielki, ale obecnie nie wyobrażam sobie, aby zrezygnować z tej pierwszej w życiu wolności...  

Wódki na smutki się nie napiję. Spróbuję opcji z relaksującą kąpielą. Podobno działa.  


Czekoladowe sierpniowe muffiny.

      

2 komentarze:

  1. Ty chyba nic nie wiesz o facetach. Wierzysz w jakiś wódczany stereotyp tego rodzaju, albo - co gorsza - zadajesz się z jakimiś tłukami, którzy do niego pasują. Gdyby było tak, że każdego leczy flaszka w byle jakim towarzystwie, nie mielibyśmy tak rozwiniętej kultury jaką mamy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Patos, nie będę się z Tobą licytować na to, kto z nas lepiej zna/nie zna facetów ;] Zawsze szłam na jakość nie na ilość, więc może faktycznie - co ja tam o nich wiem? Możliwe, że znasz więc temat zdecydowanie lepiej.
    Ale daruj sobie proszę te uszczypliwo-zaczepne opisy tworzone w Twojej głowie dotyczące mojego otoczenia. Niektórzy ze znajomych to czytają i możesz wyjść na głupka, bo obracam się w towarzystwie mocno ogarniętych facetów.
    Jestem cholernie wyniosła i na byle Mietków czasu nie trace, ale chyba nie sądzisz, że w jednym poście opisze całą rzeczywistość, w całej swojej rozciągłości? To tylko wycinek, moment złapany nieudolnie w słowa. Przecież to wiesz ;]

    Poza tym minus za czytanie bez zrozumienia. Albo nieczytanie:
    "Blog wyraża opinię Autora jedynie w dniu dzisiejszym. Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym. Ponadto Autor zastrzega sobie prawo zmiany poglądów, bez podawania przyczyny."

    Ciekawi mnie, co Cię tak denerwuje? ;] Nie chcesz, to nie czytaj i spadaj :]

    OdpowiedzUsuń