Balonowy niedosyt.
W temacie balonów mam totalną głupawkę. Pamiętam siebie, jako małą dziewczynkę w białych podkolanówkach i dwóch kucykach z kokardami, która podekscytowana idzie w pochodzie 1szo majowym i niesie balona w kształcie zająca, na takim zakręconym drucie. Szał! Balon był zwykły, gumowy, czerwony, miał dwoje uszów - jak to zając. Nic specjalnego, a odcisnęło piętno na całym moim życiu! Współczesne balony napełniane helem to dla mnie ferrari w segmencie dmuchanych gadżetów dla dzieci. Ile razy widzę takie - tyle razy tracę rozum. Totalnie beznadziejna sprawa w przypadku osoby w moim wieku. Liczę, że po 50tce wyrosnę z tego lub wcześniej mi się znudzi. No, ale do 50tki to jeszcze kawał czasu...
Nie wiem o co z tymi balonami chodzi - czy to kwestia tego, że one tak beztrosko powiewają sobie na wietrze i można się tą ich wolnością bawić? W końcu jedyną użytecznością balona jest to, że ładnie wygląda i dynda sobie w powietrzu, całkowicie zależny od wiatru i chwytności naszej ręki. Wyrwany z ręki robi tylko fruuuu do nieba i tyle. Nie wiem też, co jest bardziej zachwycające, czy ta poskromiona balonowa wolność ograniczona długością sznurka czy właśnie jego swobodne dryfowanie po błękicie nieba w nieznane. Może właśnie w tej balonowej bezużyteczności jest cała frajda?
Przyszło mi na myśl, że delikatny balon jest alegorią naszego życia, ale to już takie profesjonalne filozofowanie, więc dzisiaj tego wątku nie pociągnę.
W każdym bądź razie spacery po Polu Mokotowskim nieodłącznie kojarzą mi się z watą cukrową (rzadko sobie odmawiam - jak dziecko, no jak dziecko...) i balonami właśnie.
I dzisiaj dostałam swojego własnego balona! (po jakichś, powiedzmy 4 latach marudzenia na widok każdego balonika trzymanego w dziecięcej rączynie). Opłacało się!
Kurcze, jak fajnie jest sobie iść z takim Hello Kitty powiewającym na wietrze, totalnie bez celu, bez sensu, bez żadnych zobowiązań, poważnych myśli w głowie, skupiona uśmiechem na balonie... Poprostu iść sobie i ciągnąć za sznurek uczepiony na drugim końcu kawałek foli wypełnionej helem, a później usiąść sobie na trawie i przesiedzieć kilka chwil za długo gapiąc się jak toto dynda sobie głupkowato na wietrze.
Podobno należy pielęgnować dziecko w sobie...
Sesja balonowa przy tej okazji była. A jakżeby inaczej? Wszak, w moim wieku, nie codziennie dostaje się balony.
A dlaczego po 50-tce ma Ci przejść?
OdpowiedzUsuńDzięki Bogu mamy teraz takie kobiety, które nie dają sie wtłoczyć do szufladki pt. "po 50-tce" gdzie leżakują panie w tzw.średnim wieku, którym się nie chce, nie wypada, nie mają ochoty, boją się wygłupić. Owszem, mijające lata nas zmieniają, nabieramy dystansu do siebie i świata nas otaczajacego. Ale ten balonik będzie nadal bardzo ważny czego życzę Ci z całego serca. D.
Masz całkowitą rację! Łapię się na tym, że to otoczenie taksuje surowym wzrokiem takie fanaberie ;) Jeśli jednak kiedyś będę miała dzieci, a mam nadzieję, że będę miała, z pewnością zarażę je balonowym zauroczeniem i będziemy razem próbować, przy jakiej ilości nadmuchanych balonów stopy zaczynają odrywać się od ziemi :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie - Porcelanowa