Tak długo byłam czyjąś dziewczyną,
Miotając się między mniej lub bardziej nieudanymi związkami,
że teraz,
na progu życiowych decyzji czuję się zagubiona i przestraszona.
Nie umiem, tak jak kiedyś, skoczyć na głęboką wodę, bo ciężar konsekwencji odbiera mi całą beztroskę.
Zresztą,
Jak się bierze odpowiedzialność nie tylko za swoje życie, ale też tej drugiej osoby, to nie można pochopnie rzucać słów.
Pamiętam, jak wiele lat temu stojąc w białej sukni przed kościołem myślałam, że skoro już nie mam sił odwołać tego całego cyrku, to najwyżej się rozwiodę.
Tak się też stało, ale przenigdy nie chciałabym przechodzić przez to piekło po raz drugi.
Nie, nie chodzi o rozwód. To zaledwie kilka spotkań w sądzie.
Chodzi o te zawiedzione nadzieje, o te niespełnione marzenia i niedokonane plany.
Wiele lat upłynęło od tamtych wydarzeń, ale długo jeszcze tłumaczyłam się pozostałą traumą.
Dzięki temu mogłam iść swoją drogą, wierzyć we własne ideały i z manierą osła definować alternatywną jakość egzystencji.
Kiedy wszyscy się pobierali - ja celebrowałam swoją niezależność.
Kiedy wszyscy rodzili dzieci - ja deklarowałam, że one za bardzo zmieniają życie, a ja kocham je takim, jakie jest teraz.
Tak bardzo można uwierzyć w swoją wersję życia, że później ciężko wejść na nowo w kreującą się rzeczywistość.
Uwielbiam zmiany, niespodziewane , dni bez ścisłego planu, noce kończące się wschodami słońca, które zaskakiwały mnie gdzieś w drodze do domu.
Tracę grunt pod nogami, gdy trzeba na nich twardo stanąć.
Gdy trzeba komuś podać rękę i uwierzyć, że MY znaczy więcej, niż tylko JA.
A jednocześnie żeby w tym wszystkim nie zatracić siebie samej.
to może po prostu bądź sobie sama, skoro tak jest ci lepiej? kto powiedział, że wszystkie kobiety muszą czyjeś być? oj tam.
OdpowiedzUsuńTo jak oswajanie dzikiego kota. Trzeba się nauczyć tego nowego szczęścia.
OdpowiedzUsuń