Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zmiany. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zmiany. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 28 grudnia 2010

Plan jest taki, że nie ma planu.

Patrzę na datę po prawej stronie pulpitu i nie wiem, kiedy zrobił się 28 grudnia? Dni ostatnio lecą na łeb na szyję, po za długim poniedziałku jest czwartek i piątek od razu, weekend skurczył się do jednej soboty i znów poniedziałkiem zaczynam odliczanie. 

Tyle się ostatnio dzieje, że uznałam stan zmiany za stan permamentny i przestałam się dziwić. Właświe i tak nie mam czasu na zdziwienia między akcją a reakcją. Dziubię sobie te swoje małe duże sprawy, które wypełniają mi minuty, dni i miesiące... C'est la vie!

Postanowień noworocznych zero.
Plan na TenJedenJedynyNajważniejszyWieczórWRoku zakłada nic.
Jest idealnie. Chwile płyną a ja razem z nimi. Nikt się do niczego nie zmusza i wygląda na to, że wszystkim taki układ odpowiada.     

Uwaga! Za 3,88 zł można poznać swoją przyszłość. Naprawdę! Wystarczy zadać dwa pytania dwóm ekspertom od wróżb. A wszystko to w KosmicaTV! Osobiście nie polecam korzystać z tej usługi, ale prowadzący są przedni i wczoraj wieczorem rozśmieszali mnie do łez. Przypuszczam, że dzisiaj zafunduje sobie kolejną dawkę pozytywnych emocji z tego źródła, bo od dawna nie oglądałam tak dobrego kabaretu. Polecam wszystkim!

5905_b010


poniedziałek, 22 listopada 2010

Nic nie czuję. 

Nie wiem skąd te zmiany, ale wszystko z dnia na dzień wygląda inaczej. Jeszcze parę dni temu zalałam się łzami, bo postanowiliśmy spotkać się w innym czasie, nie teraz. I naprawdę szczerze wtedy płakałam ze smutku i z tego całego dramatyzmu pożegnania. A teraz?  Kurwa, czy ja nie mam uczuć? Nie tęsknię, nie czekam niecierpliwie na sygnał smsa, nie myślę i nie zastanawiam się. I to nawet nie chodzi o tego bruneta poznanego w piątek, bo ja zawsze dla miłości, zauroczenia, zrywu serca wszystko rzucałam. Coraz mniej czasu zajmuje zapominanie o tych wspólnych chwilach, ale dlaczego przychodzi mi to tak łatwo. Coraz łatwiej za każdym razem... Może to nie to? Więc dlaczego jeszcze chwilę temu tak dobrze smakowało? Naprawdę Cię polubiłam i kto wie, co mogłoby się wydarzyć...

Stałam wczoraj w nocy na tarasie z kieliszkiem wina w ręce i nie myślałam o Tobie, jak to byłam zwykła kiedyś robić. Myślałam o sobie, o przyszłości, o marzeniach i najbliższych dniach. A potem poszłam do kina. Dlaczego nie myślałam o Tobie? Dlaczego już nie czuję zazdrości, zobowiązania czy przywiązania? Dlaczego nawet jeśli myślę o miłych, wspólnych chwilach z Tobą, to wcale nie chcę obudzić się obok Ciebie rano. Bo lubię swoją wolność, moją przestrzeń i nie chcę teraz nikogo do niej wpuszczać. I chcę mieć całe łóżko dla siebie i rano sama wypić sobie kawę słuchając Tracy Chapman.

Nie chce mi się bawić teraz w związki. Nie chce mi się wierzyć, ufać, kochać i bawić się w ten cały syf prowadzący niezmiennie do złamań otwartych serca. Lubię Twój uśmiech, ale czy to nie mało?      


czwartek, 7 października 2010

O człowieku, który chciał zostać Bogiem.

Poznałam takiego, a jego pojawienie się w moim życiu zmieniło wiele. Niespodziewanie, z zaskoczenia, przypadkowo. Endorfiny oszalały ze szczęścia. 
Na początku wydawało mi się, że przez cały czas chodziło o to, żeby się kiedyś spotkać. Później już nie byłam tego taka pewna. Na koniec zastanawiałam się, po co to wszystko wogóle było. 
Ale dzisiaj jestem pewna bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, że było mi to bardzo potrzebne. Przewróciło mój poukładany świat do góry nogami, sprawiło, że wiele rzeczy w swoim życiu musiałam od nowa zdefiniować, poukładać, poprzestawiać. Przekroczyłam wiele barier, które sama sobie narzuciłam z różnych względów. Odkryłam nowe możliwości, nie tylko w sobie samej. Inaczej spojrzałam na siebie, ludzi wokoło, sprawy większe i mniejsze. 

Po ostatnim wpisie pojawiły się prośby, aby napisać też coś o dupkach. Więc właśnie piszę, o Dupku, który był idealnym zapalnikiem dla mojej rutyny. 
Nigdy nie powiem o sobie, że jestem banalna, zwyczajna, bez pomysłu. Za bardzo cenię sobie chwile, żeby na co dzień zapominać, jak są ulotne. Na wszelki wypadek przypomniał mi o tym sierpień zeszłego roku. Więc staram się uczynić moje życie i to, co robię, niecodziennym. Mimo tego potrzebowałam Dupka. Z aspiracjami większymi niż jego napuszone ego, z planami zmieniającymi się w cyklu dobowym, z milionem pomysłów na minutę, o których zapominał w kolejnej sekundzie następnej minuty. Z głupimi teoriami i mądrymi wywodami - obu mogłam słuchać nocami, popijając wino, kłócąc się, dyskutując, rozmyślając, snując wnioski, plany i marzenia... To tak, jakby żyć przez krótką chwilę z osobą chorą na zaburzenie afektywne dwubiegunowe w okresie jej hipomanii. Wtedy wydaje się, że można wszystko, że cokolwiek się wymyśli - jest w zasięgu ręki, wystarczy po to sięgnąć. 
I dzisiaj wiem, że jak kraść, to miliony, a marzenia i plany TRZEBA mieć WIELKIE!  
Dla mnie to była rewolucja. Wielki meteoryt, który pierdzielnął w moją planetę. Dylematem przestało być czy, tylko jak

Czasem zapominam o tym, że nic pod tym słońcem nie dzieje się bez przyczyny, że nikt nie pojawia się w naszym życiu bez celu. We wszystkim jest jakiś plan, jakaś lekcja do nauczenia. I choć czasem nie od razu wszystko ma sens, to nabiera go z czasem. Może to tylko takie pobożne życzenie, ludzkie tłumaczenie czy psychologiczne racjonalizowanie w celu zmniejszenia wewnętrznego konfliktu. Może. Jednak nie raz się już przekonałam, że tylko ode mnie zależy, jak wykorzystam sytuację i czy stanie się ona sukcesem czy klęską. Nie zwykłam ponosić porażek, nie lubię ich. Wolę zdecydowanie pracować na sukces. Dlatego może z otwartymi ramionami przyjmuję różne doświadczenia, eksperymentuję z nimi i nie toleruję mazgajstwa, które do niczego nie prowadzi. Dlatego być może mój super skonstruowany świat pełen opisanych alfabetycznie szufladek, w które chowałam doświadczenia i przemyślenia, potrzebował wariata i jego wariactwa. Samemu ciężko jest zburzyć to, co się starannie budowało przez kilka lat, żeby móc pewne rzeczy od nowa poskładać. A teraz czuję się odrobinę dojrzalsza, odrobinę mądrzejsza i silniejsza, niż wcześniej. Dowiedziałam się wiele dobrego o sobie samej. To bardzo cenna lekcja. Również ta, dotycząca dokonywania wyborów.  
Przeżyłam katharsis. Inaczej spojrzałam na siebie, na moje niektóre wybory, na ludzi, których mam wokoło, na podejście do pewnych spraw. Potrzebowałam zmian, a teraz miałam odwagę, żeby zmieniać.
Nigdy nie wiemy, co nam jeszcze przyniesie życie. Czasem wyegzaltowanego wariata, a wraz z nim coś cennego.


czwartek, 23 września 2010

Ups & downs

Te cholerne wzloty i upadki. Każdy dzień jest jak surfowanie na fali - wydaje Ci się, że się trzymasz, po czym nagle zaliczasz glebę! Bez żadnego uprzedzenia! 
Facetom, z tego co widzę, chyba lepiej wychodzi dystansowanie się do problemów, ale kobiety - ekspertki w rozchwianiu emocjonalnym, chwilowym i permanentnym, rozdrabniają na detale każdy epizod. To jest momentami tak denerwujące, że chciałoby się z tym skończyć - ale się zwyczajnie nie da! W mózgu, gdzieś z tyłu, tak sądzę, jest jakiś obszar, który poprostu odpowiada i zarządza tą emocjonalną huśtawką! Pomijam już wyolbrzymianie problemów przez kobiety, ale to, że mała myśl zaczyna drążyć nasze myśli, drążyć natrętnie przez jakiś czas, po czym wybucha niczym wulkan Eyjafjallajokull paraliżując wszystko, co robimy i czujemy - to jest wpisane w bycie kobietą. Uważam to za niesprawiedliwość rodzajową, bo kolejny raz faceci mają łatwiej! Jeśli facetowi jest źle, pójdzie na wódkę sam lub z kolegami (jemu jest to w zasadzie wszystko jedno z kim i czy wogóle z kimś pije), upodli się, w najgorszym wypadku, po czym rano wstanie jak nowo narodzony. No, może z, ewentualnie, gigantycznym kacem i bólem głowy. Ale to nadal niewielka cena za katharsis. Kobiety będą przerabiały temat na wszelkie możliwe sposoby, biły się samotnie z myślami i/oraz zmuszając koleżanki do wspólnego dramatyzowania i gremialnego studium przypadku, nie rzadko wypłakując sobie bezmyślnie oczy, zjadając paznokcie, przybierając na wadze pod wpływem pakowanych w siebie słodyczy, albo na odwrót - tracąc apetyt w skutek ogólnej tragedii życiowej. 
Wiem, że są sytuacje, które wręcz wymagają takich narzędzi, ale kobiety są specjalistkami w robieniu takiego dramatu jednego aktora. Nagle problem staje się całym pępkiem, wokół którego kręci się ich egzystencja. Czasem jest to naprawdę głupia pierdoła. Czasem rozstanie. Czasem rozstanie, które patrząc z boku, każdy rozsądny człowiek opiłby z ulgą solidnym toastem, dziękując za koniec tej historii.

Ja wiem, że wszystkiemu winne są emocje. Bo z drugiej strony to dzięki nim kobieta przytula małego szczeniaczka wypowiadając do niego pieszczotliwe przezwiska, jakby psiak był w stanie cokolwiek z tej gadaniny zrozumieć, i biegnie opatrzyć stłuczone kolanko swojej pociechy. Ja to wszystko wiem, że to matka natura tak wymyśliła. 
Ale ja zwyczajnie, najzwyczajniej jak się tylko da, chciałabym dzisiaj iść sobie na kielona, albo na całą kolejkę kielonów, zamiast zostać z tym kotłem pełnym natrętnych myśli w głowie. Nie chcę myśleć, ani o tym, co będzie za miesiąc, ani o tym co było 5 miesięcy temu i dlaczego tak się stało i czy się musiało stać to, co się stało... to idiotyczne i ja się na to nie godzę! I więc jak to cholerstwo zatrzymać? 
Swojego czasu miałam na to sposób - piekłam muffiny. Stałam się w tym naprawdę dobra! Czekoladowe, cytrynowe, z kawałkami czekolady, z orzechami, jabłkami i śliwkami... Ale po niedługim czasie nie mogę już nawet myśleć o pieczeniu muffinów. Jestem na muffinowym odwyku i wygląda na to, że przez jakiś czas nie dam rady choćby nadgryźć ani jednego muffina więcej. Mam nadzieję, że to mniej więcej obrazuje skalę nasilenia problemu... 
Poprostu przez te emocje nie jest łatwo być kobietą... i nawet ponętny biust, wcięcie w biodrach czy ten nęcący chód tego nie rekompensują. 

Miałam dzisiaj zjeść miły obiad z Panem Niebieskookim. Ale wróciły demony przeszłości. Sprytnie oszukujemy się, że nic się nie stało. Oszukujemy się, że nadal jest nam jakoś po drodze, chociaż ja wiem, że za dużo rzeczy się wydarzyło, a On - że te rzeczy za bardzo mnie zmieniły. Gdybym była facetem, pewnie byłoby nam razem dobrze i wcześniej i teraz. Ale ta moja kobieca dociekliwość każe zadawać pytania, odpowiadać sobie na nie i, co najgorsze, każe nad tym wszystkim chwilę pomyśleć. I jakoś nie umiem wrócić do tego, co było. Niebieskooki był sensem mojego życia, dopóki z wielu względów nie odeszłam. To był burzliwy związek, cholernie dużo mnie nauczył i zbliżył nas sobie - byliśmy jak jedno. Ale teraz czuję się jak wolny ptak. Nie chcę życia wiecznej singielki, ale obecnie nie wyobrażam sobie, aby zrezygnować z tej pierwszej w życiu wolności...  

Wódki na smutki się nie napiję. Spróbuję opcji z relaksującą kąpielą. Podobno działa.  


Czekoladowe sierpniowe muffiny.

      
Utarte ścieżki...

A więc nie ma utartych ścieżek. I lepiej zdać sobie z tego sprawę. Wszystko to, co mamy - możemy stracić w jednej chwili, nagle bądź stopniowo. Tym bardziej, jeśli budujemy to na chwiejnych fundamentach. 
Ostatnio doszłam do wniosku, że tak naprawdę jedynym stabilnym gruntem jesteśmy dla siebie my sami. To dość odkrywczy wniosek dla mnie, ponieważ dotąd szukałam kogoś, kto da mi oparcie. Wydawało mi się, że wzajemnie się powspieramy i żyli długo i szczęśliwie.... i nic bardziej mylnego. Ludzie są i odchodzą, zmieniają się oni i my się zmieniamy. Zmieniają nas nasze doświadczenia. I jest to na swój sposób piękne i okrutne. 

Moje życie w tym momencie, to pasmo zmian. Podejmując jedną decyzję, wszystko, co do tej pory skrzętnie budowałam, wywraca się jak klocki domino. Czasem mam wrażenie, że patrzę na to z boku, jak bierny obserwator i otwieram szeroko oczy ze zdziwienia. Ale podoba mi się to wszystko. Patrzę i myślę, że chcę brnąć w to dalej i chcę zobaczyć, co jest na końcu. Taka piękna katastrofa. 
Wiem skąd takie odczucia: bo straciłam wiele chwil, które uważam za cenne. Bo jak to ktoś powiedział, życie jest tylko jedno, ale jeśli się je dobrze przeżyje, to jedno. I właśnie o to chodzi, żeby żyć dobrze. A więc jak? Chyba każdy musi znaleźć sam na to pytanie odpowiedź, bo różni są ludzie, różne ich historie i pragnienia są różne. Ja sama nie chcę żałować niewykorzystanych okazji... Pamiętam dni, kiedy prawie płakałam nad swoim życiem tkwiąc w matni. Nie umiałam podjąć decyzji, które mogłyby coś zmienić. Czułam frustrację i niemoc. Przerwanie tego wymagało cholernej odwagi, sama bym tego nie przetrwała, ale z każdym dniem słońce świeci coraz jaśniej i żyć mocniej się chce. I to jest taka moja mała nagroda, póki co. Powoli mam plany, chcę coś zmieniać. Zeszłam ze ścieżki, którą zmuszona byłam iść, teraz widzę inne drogi - inne rozwiązania, o których jeszcze rok temu nie miałabym odwagi  myśleć.
Tego życzę wszystkim, którzy - tak jak ja - bali się zmian. Życzę, żeby znaleźli siłę i odwagę do podejmowania decyzji, mądrość - żeby te decyzje były dobre i zgodne z pragnieniami oraz przyjaciół, którzy nie odejdą, gdy nawet wszystko zacznie się walić.