czwartek, 1 września 2011

Czwartek. Wrzesień. Jesień. Koincydencja.

W powietrzu wyraźnie czuć jesień - definitywny koniec lata, którego nie było. 
Na początku, w okolicy września, myślę co roku o muffinach, które będę piekła tyko po to, żeby pachniał nimi cały dom. Myślę o ciepłych swetrach, kawie z pianką pitą pod kocem i wyczekiwaniem pierwszego puchu, który na kilka miesięcy zasypie wszystko. 
Jakkolwiek urzekająco to brzmi, nie cierpię zimna.
I dlaczego w tych wizjach widzę tylko siebie?   

Nigdy nie całowałam się z nikim obcym. 
Nigdy nie poszłam na imprezę i tam, nie pytając o imię, nie poszłam na całość. 
Nigdy nie kochałam się z nikim, do kogo nic nie czułam. Chociaż kilka razy kłamałam, że niczego nie chcę i nie oczekuję, że to tylko fizyka, zwykła chemia, że niczego nie czuję.
Nie wierzę w to, że kobieta może tak po prostu oddać facetowi intymną część siebie i nie myśleć przez kilka kolejnych dni o tym, co by było, gdyby... 
Wydaje mi się, że mamy wdrukowany w środku, wczepiony od małego jakiś emocjonalny mechanizm, który powoduje natychmiastowe przywiązanie do osobnika, który poświęci nam swój czas, uwagę, błędnie pojmowane uczucia. Jakaś zasada fałszywa wzajemności - ja mu daję to, czego oczekuje, więc on powinien dać mi miłość... Banalne. Uczucia są banalne. 

Powiedzieć komuś kocham Cię, to wziąć za niego odpowiedzialność. 
Kiedyś chciałam tak mówić i żeby mi tak mówiono. Jeśli miarą wielkości uczucia była ilość bezmyślnie wypowiedzianych w ten sposób słów, które nie znaczyły tego, co powinny, to ja kochałam ogromnie. Ale słowa wielkie wypowiadane lekko i bez namaszczenia stają się z przyzwyczajenia wypowiadanym bełkotem, który ma jedynie zapełnić niezręczną ciszę między dwojgiem ludzi, którzy już wiedzą, że udają, ale jeszcze nie mają tyle odwagi, żeby coś z tym zrobić.          

Leczyć złamane serce czy komuś je połamać?

Coraz mniej potrzeba tej drugiej osoby. Praca po kilkanaście godzin dziennie skutecznie organizuje czas. Stres tłumaczy weekendowe imprezowanie. Każda chwila tak cenna i tak banalna zarazem. Bo czymże są nasze osiągnięcia? Co znaczy cokolwiek osiągnąć? Czy dobry samochód i bezpieczna suma na koncie czynią z nas kogoś lepszego? Czy dobre stanowisko w poważanej korporacji gwarantuje trwałe, stabilne, wewnętrzne poczucie spełnienia? 
Zawsze wydawało mi się, że kochający mężczyzna to powinno być największe osiągnięcie. A teraz sama nie wiem... Nie wiem, bo nigdy tego nie doświadczyłam. 
Może szczęścia potrzeba czegoś więcej, niż tylko być?
A może właśnie chodzi o to, żeby być - z tymi wszystkimi problemami, wadami, zaletami, marzeniami, iluzjami i błędami.
Być. 
Być, dopóki jest to nam dane.

Wczoraj zmarła Paula Pruska. Czytywałam jej bloga sporadycznie, znałam ją z Facebooka, z telewizji. Może tylko dlatego właśnie, że nie była anonimowa jej śmierć w jakiś sposób dotknęła. Rok temu z powodu raka odeszła bliska mi osoba, od miesiąca moja koleżanka walczy z tą chorobą... jakie więc znaczenie ma każdy dzień, jeśli nie zostawia po sobie śladu, jeśli nie ma znaczenia - dla nas, dla kogoś... 
Przeraża mnie, że miałabym nie mieć kolejnego poranka, przyszłego wtorku czy planów na Sylwestra. Że nie miałabym szans na kolejną głupotę, nieprzespaną noc, stresujący poniedziałek w pracy i wieczorny spacer z psami.
Robię często ołtarzyk z wydarzeń, które za rok nie będą nic znaczyć. Bo za rok to już będzie zupełnie inne życie. Jeśli będzie.  
    


7 komentarzy:

  1. Ważne zapiski. Fajnie, że są jeszcze na tej ziemi osoby myślące jak Ty...

    OdpowiedzUsuń
  2. dowiedziałam się dziś o Pauli, też do niej zaglądałam. bardzo, bardzo to smutne.
    kolejny refleksyjny wpis, dziękuję Ci..
    chyba "być" właśnie trzeba, a przez wieczne przekonanie, że to nie wystarczy, wpędzamy się tylko w emocjonalne wahania i wszystkie te damsko-męskie czy inne huśtawki.
    strasznie nie lubię gwałtownego huśtania i dużych wysokości, nie lubię się trzymać kurczowo tych huśtawkowych zabezpieczeń. już kiedyś o tym pisałam. a wciąż, wciąż muszę.

    jak to jest, że czyjeś życie - a właściwie najbardziej odejście - że zwykle tylko coś tego rozmiaru, tak przejmującego sprawia, że się zatrzymujemy i przez chwilę widzimy bez smug..
    i nagle potrafimy sobie odpowiedzieć na pytanie o to, co jest ważne, a co ważniejsze.
    szkoda, że taka pewność hierarchii potrafi się tak rozbujać.


    rób ołtarzyk dalej, to dobre przyzwyczajenie. też go robię.

    spokojnej, ciepłej nocy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Złamane serce się zrasta samoistnie kiedy na drodze spotyka się kogoś kto ma czarodziejskie dłonie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Życie dziwne jest z tym swoim początkiem i końcem. Rzuca człowieka to tu to tam. A i tak nigdy nic nie ma odpowiedniego momentu.
    To, co się przydarza, jest jak huragan... Można mu się tylko poddać.

    Ból kochania, nawet nieszczęśliwego, jest i tak lepszy od pustki...


    Śmierć Pauli...
    Dowiedziałam się od Ciebie. I brakuje mi słów. Jest zaduma...

    OdpowiedzUsuń
  5. A jak się nocą popatrzy na gwiazdy. I się pomyśli, że każda jest takim naszym słońcem...
    Warto brać z życia to co robi nam dobrze. I tylko to. reszta nie ma znaczenia. Bo wobec wszechświata jest pyłkiem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wczoraj pomyślałam podczas wieczornego spaceru, że ciągle biegnę, nawet teraz. Patrzę w niebo i nie widzę gwiazd, bo w głowie pilne maile do napisania z samego rana...

    Paula tak walczyła o życie, tyle osób pomagało jej w tej walce i chyba to mną wstrząsnęło, bo byłam przekonana, że będzie happy end. A może to jest właśnie najlepsze, co mogło się stać. Nie wiem, za głupia jestem i nie chcę wyrokować, bo takie odejścia zawsze bolą tych, którzy zostają. Monika dobrze napisała, że jesteśmy pyłkiem, z co najwyżej, przerośniętym ego.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dla mnie to Twoja notka roku, a może nawet całego bloga. Każde słowo mnie dotyka i czytam już czwarty raz.

    OdpowiedzUsuń