Słońce, szkarnia i pomidory
Pamiętam z dzieciństwa wakacje u dziadków i moje przesiadywanie w szklarni. Smak i zapach pomidorów jedzonych prosto z krzaka, otumaniające skórę ciepło, które w pierwszym odruchu zabiera z gorąca oddech. Pamiętam dźwięk uderzających o ścianki motylich skrzydeł. I pająków, których od dziecka bardzo się boje, a ich zawsze w pierwszej kolejności wypatrywałam między krzakami. Pamiętam latające leniwie muchy wokól lampy i tą atmosferę sennego wakacyjnego popołudnia, które niespiesznie staje się ciepłą letnią nocą, buczącą ćmami i komarami.
Wtedy to było takie zwyczajne, a dzisiaj myślę, jak bardzo odległe są te wspomnienia. Dzisiaj pomidory i popoludnia są zupełnie inne, a szklarni już przecież nie ma.
Pamiętam wilgotną ścieżkę wśród krzewów porzeczek czarnych, białych, czerwonych idącą prosto do małego lasku brzozowego za którym wił sie strumyk... Odwiedziłam to miejsce po 40 latach...ściezka nadal wilgotna ziemią tłustą i żyzną ale strumyk to rów melioracyjny a brzozy to topole...
OdpowiedzUsuńPomidory, ja pewnie wszystko, z Chin dziś jemy...
OdpowiedzUsuńMoże na jakimś małym bazarku, od starej bubuszki jakiś pomidor bym wciągnął...
pzdr
Słuchajcie, przecież możemy to jeszcze zmienić, czyż nie?! :D
OdpowiedzUsuńTeż pamiętam smak takich pomidorków - prosto z krzaka;-) Ech... czuć było w nich pełnię słońca;-)
OdpowiedzUsuń