Egzystencjalne dylematy.
Zobaczyłam ten rysunek i sprawił on, że kąciki moich ust nieśmiało ułożyły się w coś na kształt uśmiechu. A trzeba zaznaczyć, że dzień dzisiaj mam paskudny, nie tylko z powodu tego mokrego na zewnątrz, które zmoczyło mnie bardzo i połamało parasol.
W każdym bądź razie uśmiechnęłam się, standardowo wkleiłam na fejsbuka - niech zbierze kilka lajków, ludzie to lubią. No i niby po sprawie, ale chwilę później tknęła mnie taka natrętna myśl, że TO JEDNAK NIE TAK! Ja jestem szczupła, nie mam cellulitisu (przysięgam!) a chciałabym być milionerką!
No to jak to z tym wszystkim?
Pomyślałam, przeanalizowałam i wywnioskowałam, że jednak jedynym słusznym wyborem z całej tej historyjki obrazkowej jest BYCIE MILIONERKĄ!
Dlaczego - zapytacie? Pieniądze wszak szczęścia nie dają.
No może i nie dają, ale jak to mówiła Marilyn Monroe, zakupy już tak! I jest w tym stwierdzeniu potwornie dużo bolesnej prawdy. Trzeba się z nią zmierzyć.
Załóżmy więc, że punktem wyjścia jest bycie milionerką. Dzięki temu możemy być wszystkim powyższym, ponieważ:
- osobisty trener zajmie się naszą tuszą. Spa, sauna, masaże i te bajery - sky is the limit. Trochę potu i lalka Barbie gotowa,
- jeśli same nie umiemy być eleganckie, to z pewnością jakiś stylista w okolicy się znajdzie. Savoir vivre też da się wykuć na pamięć,
- dobry chirurg plastyk załatwi bycie młodą i piękną, metryczkę się schowa bądź zgubi,
- bycie milionerką jest już sukcesem samym w sobie, więc też ten punkt mamy odhaczony. Ostatecznie możemy sobie jakiś tam sukces wykreować. Jeśli nie mamy pomysłu, to pewnie ktoś z naszego sztabu nam pomoże, ponieważ: są pieniądze - musi być sztab. Ja wiem, że osobista linia kosmetyków czy kolekcja ciuchów sygnowana własnymi inicjałami to stres, nieprzespane noce i godziny ciężkiej, wytężonej pracy naszych pracowników. Ale jak już milionerka zaakceptuje efekt końcowy, to sukces gotowy! No i fajnie mieć coś takiego, więc koniec końców można się poświęcić,
- sława przyjdzie sama, o nią się nie trzeba martwić - sława karmi się pieniędzmi. Ciężko jest raczej w drugą stronę: być bogatym i nie być sławnym,
- szczęście to pojęcie względne. Biedny też może być szczęśliwy, więc teoretycznie milionerowi powinno pójść z górki,
- tak samo z tym księciem na białym rumaku. Gdyby bez pieniędzy było o niego tak trudno, to mielibyśmy dzisiaj wielu błędnych rycerzy i śpiących królewien, a tak to każdy ma takiego królewicza na jakiego sobie zasłużył - milioner ma tego w droższym samochodzie, garniturze i apartamencie - bajka!
Ostatecznie milionerka może sobie jakiegoś kupić. Nieetyczne to, ja wiem, ale teoretycznie może.
Ostatecznie milionerka może sobie jakiegoś kupić. Nieetyczne to, ja wiem, ale teoretycznie może.
- z cellulitisem to już sprawa niemal banalna! Jest trener, jest spa, jest super krem ma pupę (inny rano, inny wieczorem i inny w południe) wnikający w pory i rozbijający z siłą wulkanu zwały tłuszczowe tłuszczowe...
...tak więc inaczej być nie chce, najlepiej jest być milionerką.
Ale jak to zrobić?
Nie zostawię Was Kochane z takim dylematem! Nie po to straszę, że jest ciężko, że jednak trzeba mieć te miliony, żebym nie umiała ukoić skołatanych nerwów.
Oto know how:
1. Najłatwiej być z zawodu córką, najlepiej córką tatusia - tego bogatego tatusia - wiadomo, że takie mają najfajniej i na wszystko.
2. Jeżeli to się z jakiś powodów nie uda (wiadomo, że winny jest ojciec - jak zawsze) jest jeszcze szansa na bogatego męża, ewentualnie sponsora.
Mąż najlepiej, jakby był zakochany. W przeciwnym razie różnie może być. Zawsze trzeba pamiętać o tym, że mąż to tylko mąż i zabezpieczać tyły. Zaczyna się od intratnie podpisanej intercyzy. Dobrze od razu wynegocjować atrakcyjne wynagrodzenie za każdy rok małżeństwa i kolejne dzieci - tak na wypadek rozwodu. Ale na tyle nieintratnie, żeby w przypadku skrajnie okropnego pożycia małżeńskiego, mąż chciał się rozwieść nie zostając z pustym kontem,
Sponsor to wersja dla kobiet lubiących ryzyko i poświęcenie (zabronione są: fochy, ból głowy, ogólna niechęć i maruderstwo) - żyje się z dnia na dzień i trzeba zadowalać sponsora, żeby sponsorem nadal chciał być. Wiadomo, nie ma obrączek, jest jakaś tam żona, co go nie rozumie, chętnych na miejsce sponsorowanej jest wiele, więc trzeba korzystać od razu, zdecydowanie, myśląc o przyszłości. Swojej własnej, nie tej, co jej nie będzie, ze sponsorem.
3. Można być oszustem i się dorobić. Ryzykowne, trzeba mieć twarde nerwy kombinatora albo być z rodzaju tych, którzy za dużo nie myślą. Wbrew pozorom oni często mają szczęście, a w zasadzie - nie mają nic do stracenia. Z obserwacji mogę powiedzieć, że tym szaleństwie jest metoda.
4. Można też dojść ciężką pracą. Najlepiej już od przedszkola. Zaczyna się od godzin spędzonych na różnych kursach zamiast na trzepaku (moja osobista trauma z dzieciństwa) i mówionych po angielsku wierszyków w przedstawieniu z okazji Dnia Matki. Później już tylko trzeba zaliczyć wyścig szczurów, a krwawo zdobyta, dobrze płatna posada kogoś z Zarządu już czeka. Proste.
Go 4 it, Girl! :)
Ps. Jeśli po publikacji tego wpisu nagle przybędzie nam kilka nowych kobiecych nazwisk na liście milionerów, poczytam to sobie za swój prywatny, osobisty sukces. Następnie zmienię branżę, zajmę się doradztwem i za każdą taką usługę będę wystawiała czek na miliony. Uczciwie uprzedzam, że tak zrobię!
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz