Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nostalgia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nostalgia. Pokaż wszystkie posty

środa, 13 października 2010

M jak masakra

Powinno być tak, że ludzie sobie mówią dziękujędo widzenia, dają po pysku - jeśli jest taka potrzeba, i odchodzą z uśmiechem na ustach. Albo bez uśmiechu, bo w końcu powinno być trochę przykro. Ale tylko tak trochę, żeby emocje nie wzięły góry nad rozumem. 

Najgorzej, jak się odejdzie, a później jeszcze przez kilka miesięcy człowiek niby żyje swoim życiem, ale co jakiś czas ma nawrotki i myślówki pt. co by było gdyby... Wspólni znajomi, wspólne obszary styczności towarzysko-zawodowej, jakieś zdjęcia wygrzebane z zakamarków komputera... W dużym mieście można się jeszcze jakoś ukryć, ale w małym - tragedia. I wyjaśnianie znajomym czy jesteście razem i dlaczego już nie. A jak nic nie powiesz, to po jakimś czasie wrócą do Ciebie bumerangiem takie historie, że szlag na miejscu będzie chciał trafić. Ale najgorsze, że jesteś w domu, czytasz książkę i nagle bum! zaczynasz myśleć... albo zmywasz naczynia, gotujesz obiad i nagle przypalasz głupi sos beszamelowy, który robisz w tym cholernym małym rondelku, co się tak fatalnie później myje!  

Źle, jeśli się ludzie rozstają bez rozmowy, bez wyjaśnienia. Wtedy zawsze są niezamknięte tematy, niewyjaśnione żale, pytania bez odpowiedzi i ale...

Jestem zwolenniczką palenia za sobą mostów. To wynika z mojej wrażliwości, która nie pozwala mi z uśmiechem na ustach i obojętnością w środku patrzeć na przeszłość, która już nie jest moją teraźniejszością. Przywiązuję się do ludzi i nie potrafię ich tak łatwo i bezboleśnie wykreślić ze swojego życia, zobaczyć w swoim byłym tylko kolegę. No nie umiem tak i już. We mnie zawsze kiełkuje nadzieja i obawa jednocześnie, te przeciwstawne emocje powodują totalne rozdarcie uczuciowe, ból, melancholię, nostalgię i cholera wie, co jeszcze. Przez to często ciężko mi powiedzieć never mind te bollocks i iść do przodu nie odwracając się za siebie. Zawsze podziwiałam takie bicze, które podejmowały decyzję i już nie rozważały żadnych alternatywnych zakończeń. Bo ja w tych sprawach jestem słoikiem pełnym mięczaków...

Przemeblowałam mieszkanie, posprzątałam, kupiłam sobie nowe buty i spotkałam się ze znajomymi. Nie pomogło. W planie naprawczym są jeszcze rytualne zapłakane muffiny i film Kobiety na skraju załamania nerwowego - nie oglądałam przyznaję ze wstydem. Zaczęłam czytać Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet - pierwszym tomem można nabić siniaka, całą trylogią to pewnie i zabić. Ale nie będę tego z tymi książkami próbowała, poprostu przeczytam.  


czwartek, 7 października 2010

Nostalgia w powietrzu.


Dziś wyjątkowo nie chciało mi się wstać. Nie, nie dlatego, że mam lenia. Poprostu dotyk miękkiej pościeli otulającej ciało w te, coraz chłodniejsze, poranki, skutecznie trzymał mnie w pół śnie. Nieubłagany ten dzień, musiał się zacząć. 
W zasadzie budziła mnie myśl o zapachu ciastek. Uwielbiam dom pachnący ciastem, uwielbiam widok rosnącego ciasta w piekarniku i jego smak w ustach. Nie ten realny, ale ten, który przyciąga ze sobą miliony wspomnień, myśli i skojarzeń o rodzinnym domu, o babci, gdy jeszcze miała blond loki, mamy, która zawsze wstaje wcześniej niż my i z uśmiechem krząta się w kuchni... Wymyśliłam sobie pieczenie muffinów i teraz mam pilną pracę do zrobienia, a ta natrętna myśl nie daje mi spokoju. Póki co zapijam te myśli kawą z pianką. 

W koszyku na komodzie (jej, jak nazwać ten mebel? - niech będzie komoda!) został po Nim papieros. Jeden, ostatni, Lucky Strike. Zostawiłam go na czarną godzinę. Zapalę go wtedy a wraz z dymem w niebo ulecą wszystkie troski i zmartwienia. Tak to sobie wymyśliłam...

W zasadzie wszystko wymyśliłam sobie trochę inaczej, ale jak widać życie nie lubi narzuconych scenariuszy. Niech i tak będzie. Jest w tym wszystkim coś magicznego, magnetycznego i raniącego, zarazem. Piękno i brzydota jednocześnie. Najgorzej, jak przeszłość wkracza w teraźniejszość. Wtedy ciężko wyznaczyć granicę, a uczucia nie lubią niejasności. 
Telefon mi pęka od zdjęć. 1 314 uchwyconych w .jpga chwil. Zdałam sobie właśnie sprawę ile w nim siedzi wspomnień, ile odległych wspomnień. Odległych nie w sensie czasowym. Zawsze mam ten sam dylemat: wcisnąć delete w telefonie, głowie, w środku w sobie czy zapakować do ozdobnego pudełka, przewiązać kokardą w kolorze fuksji i włożyć na najwyższą półkę, zaglądając tam co jakiś czas, nie dając kurzowi osiąść na dobre. 
Podjętych decyzji nie chcę zmieniać. Nie chcę udawać, że tego nie było, że można teraz inaczej. 
Nie odpiszę. 

Co robi wiatr, kiedy nie wieje...?
Teraz już tak będzie po każdym wieczornym smsie?
Czy zawsze już wśród nachalnych hałasów codzienności kłuć mnie będzie dźwięk jego imienia ? 



Jesienne kolory jesiennego poranka...