Bye bye październiku.
A wieczorami mam ochotę na gorącą herbatę i spędzić resztę życia z Tobą.
U2 Stay (Faraway, So Close)
A póki co jestem tu i tam, robię to i owo. Jestem zaskakująco szczęśliwa, uśmiecham się dużo i dużo mam do powiedzenia. Life goes on.
W ostatnim czasie wszystko dzieje się za szybko. Muszę podejmować niebłahe decyzje częściej niż zdążę się oswoić z nową sytuacją, z którą owe decyzje się wiążą. Co jest z tym życiem? Gdzie ono tak pędzi?
Obok mnie przewija się tak wielu ludzi, niektórzy zostają ze mną na dobre, inni są tylko przelotem, niektórzy byli, a teraz odchodzą na dobre... Nic nie dzieje się bez przyczyny, powtarzam sobie.
Nabyłam permanentne raczej obrzydzenie do rozmów o związkach. Pieprzenie o tych pozorowanych pozach, gierkach i zabawach w podchody na linii on - ona. Nie pokazuj, że Ci zależy, bo ona/on będzie Cię miał w garści, a Ty się głupio wystawisz. Nie angażuj się, bo faceci to świnie a kobiety lecą na kasę. Nie dzwoń pierwsza, niech on się wysili. Wystarczy mi, przejadłam się tym. Czy nie da się tak poprostu, bez nadęcia? Zwyczajnie, otwarcie, szczerze być? Ze sobą samym i z innymi? Uczucia są proste, dopóki ich nie komplikujemy sytuacjami.
A może faceci są otwarci, szczerzy, zwyczajni, tylko ja bym chciała, żeby byli lepsi...?
A może to ja powinnam być lepsza?
Spieprzyłam coś. Klasyka. Femme fatale w swej życiowej roli...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kobiety. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kobiety. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 31 października 2010
piątek, 15 października 2010
Idzie rak, nieborak...
Jak wiadomo, a jak nie wiadomo - to uświadamiam, październik jest miesiącem, w którym szczególną uwagę medialną i (dobrze by było) społeczną poświęca się tematowi raka piersi. Temat ważny, masowy i bagatelizowany - na ogromną skalę.
Ludzie już tak mają (nie)poukładane w swoich głowach, że zawsze wydaje im się, że złe rzeczy spotykają tylko innych. Jest to forma atrybucji obronnej, takie uspokajanie własnego strachu, a psychologia definiuje to zjawisko jako nierealistyczny optymizm. Imho nie ma bardziej trafnego określenia. Bo niby na jakiej podstawie tak sprytnie i wspaniałomyślnie przerzucamy złe rzeczy na innych?
W zeszłym roku ta choroba zabrała mi kogoś bliskiego. Raz udało się uciec, niestety nawrót był wyrokiem. Nic tak nie boli, nie rozczarowuje i nie powoduje bezsilnego, niemego krzyku rozpaczy, jak widok kogoś, kto tak bardzo chce żyć a to życie niewzruszone bez litości każdego dnia z niego uchodzi... Na co dzień nie myśli się o śmierci. Ona gdzieś tam jest na finiszu życia, zupełnie od niego oderwana. Zapominamy często, że tak naprawdę jest częścią naszej egzystencji, jest ciągle obok nas, a my nie wiemy nawet ile razy była tak blisko, że prawie czuliśmy na sobie jej zimny oddech. A może nie zimny, ale piekący, palący, może nawet słodki?
Znam osoby, które zmagają się z tą okrutną, podstępną chorobą. Codzienność badań, lekarze, szpitale, chemia i nadzieja. Raz wszechogarniająca, raz ledwo się tląca... Nie zawsze nadzieja umiera ostania. Częściej ludzie odchodzą pierwsi.
Dlatego cieszy mnie bardzo rozgłos towarzyszący akcjom przeciwko rakowi piersi. W tym roku wyjątkowo pojawiają się akcje uszyte na miarę targetu, kreatywnie i społecznościowo.
Chyba zaczęło się od torebkowej akcji na facebooku LUBIĘ NA: Ja lubię na podłodze w przedpokoju. A w pracy na krześle przy biurku. Dwuznaczność zamierzona i obowiązkowa przyciągała uwagę. Żeńska część fejsbukowej społeczności chętnie wzięła w tym udział, mężczyźni trochę główkowali skąd te zmasowane intymne wyznania. Super, naprawdę pomysłowa i aż kłująca w oczy swoją prostotą akcja sama się viralowo napędziła, zmusiła do rozmów, zastanowienia się i, oby!, do badań. I wreszcie wiadomo, gdzie kobiety kładą swoje torebki.
Czy masz obsesję na punkcie właściwych rzeczy?
Andrew Yang i bodypainting
Kampania Singapurskiej Fundacji na Rzecz Walki z Rakiem Piersi
A to znalezione na vierna.soup.io
A więc drogie i drodzy, badajcie się i namawiajcie do badań swoich bliskich.
To może być kwestia życia i śmierci.
Autor:
Porcelanowa
o
14:50
Brak komentarzy:

Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest
Etykiety:
dwuznaczność,
facebook,
kobiety,
kreatywne,
lubię na,
mężczyźni,
nierealistyczny optymizm,
październik,
rak piersi,
społecznościowo,
śmierć,
torebka,
zdrowie,
życie
piątek, 24 września 2010
Kura. Domowa.
Znalazłam to dzisiaj. Piękne!
To teraz powojuję! Powojuję słowem, dlatego, że osobiście cieszę się bardzo z tych wszystkich zmian, które oderwały kobiety od kuchennego asortymentu. A właściwie nie tyle oderwały kobiety, co sprawiły, że i mężczyzna znalazł swoje miejsce w przestrzeni kuchennej. Nawet, podobno, mężczyźni są w tym naprawdę nieźli, ba! - lepsi od kobiet! Podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękami. Nie raz z boku przyglądam się, ile serca jeden z drugim wkładają w odpowiedni dobór wyszukanych przypraw, z jakim przejęciem mieszają składniki, z jaką pasją i błyskiem w oku krzątają się pomiędzy parującymi potrawami... Widok, jak dla mnie, bezcenny!
I czy się to komuś podoba czy nie, ja chcę mężczyznę w kuchni! Wygląda tam zdecydowanie bardziej seksi niż na kanapie przed telewizorem z pilotem w ręku. A ja lubię takie kuszące widoki, więc z podziwem w oczach będę popijała wino i przyglądała się tej męskiej walce na kuchennym froncie, a później zjem ze smakiem i będę chwalić i chwalić i chwalić... bez końca!
Sama lubię gotować, ale nie lubię być do tego zmuszana. Czasem szaleję w kuchni jak Nigella Lawson, nie przypalam potraw i potrafię przyrządzić naprawdę wyszukane danie. Ale gotowanie 'z przydziału' kobiety do garów doprowadziło by mnie w szybkim tempie do warzenia w kotle trujących mikstur - jak na czarownicę przystało.
Lubię gotować sobie sama. Lubię to ugotowane spożyć w blasku świec, przy akompaniamencie Chilli Zet, popijając winem.
Lubię wspólnie z moim ukochanym przygotowywać wysublimowane smaki. Lubię, gdy jedno kroi pomidora a drugie gotuje makaron.
Ale gdyby mój przyszły hipotetyczny mąż, miał te straszne patriarchalne poglądy na podział ról w rodzinie, to chyba jak ta Pani na obrazku, rozpłakała bym się i ocierając łzy białą chusteczką, popijając piwo, poszłabym sobie w siną dal. Bo nie lubię i nie umiem gotować na akord.
I niby mogłabym powiedzieć, że nasze babcie miały tak gorzej niźli my teraz, bo one jednak nie za bardzo miały wyjście i musiały tkwić przy garach. Ale z drugiej strony miały o niebo lepiej. Mąż zarabiał pieniądze, kobiety gotowały. Niesprawiedliwe, ale działało bo, z dziada pradziada, działać musiało. Dopóki się kobietom emancypacji nie zachciało.
I teraz świat stanął na głowie. Faceci niewieścieją, a kobiety mają jaja.
Subskrybuj:
Posty (Atom)