Przeczytałam przed chwilą o tym, jak kruche i ulotne jest życie. Jak w sekundzie zmienia pychę i dumę w bezsilność i nieporadność. Wiem to przecież, wiem to od zawsze, a za każdym razem to samo odkrycie wstrząsa mną rzucając w jakąś cholerną, przerażającą otchłań strachu o jutro.
I zawstydziłam się. I wstydzę się dalej. Tych swoich błachych problemów, tych banalnych wątpliwości, tych bezcelowych analiz. A przecież żyję. Mogę wstać, wyjść z domu i poczuć chłód deszczu na skórze.
Znów nie mam przepisu na życie. I tak przeraża mnie ta nieokreślona zmienność, ta nieprzewidywalna potęga w wirach której jestem śmiesznym, suchym liściem na wietrze. Liściem, jakich są miliony. Codziennie toczę tą swoją małą walkę na słowa i czyny, a to takie komicznie bez znaczenia w obliczu prawdziwych ludzkich dramatów.