Marzy mi się kominek. Taki z ciepłym żółtym płomieniem i zapachem drewna wżerającym się w każdą rzecz, w każdy kąt w domu. Na którym można postawić zdjęcie sprzed 4 lat i powiesić czerwoną skarpetę dla Świętego Mikołaja. To takie brytyjskie. Prawie jak Hugh Grant. Chciałabym malować obrazy różnymi kolorami szminek i uczyć się grać na harfie. A o 4 rano być jedyną osobą na lodowisku. I chciałabym nie musieć tracić czasu na spanie. Chociaż uwielbiam ten moment, tuż przed zaśnięciem, kiedy jest już ciemno, cicho, a jutro wydaje się takie odległe... Za dużo pracy ostatnio, za mało celebracji chwil.
Póki co zbieram szminki, mam już biały papier, z szafy wyciągnęłam łyżwy. Harfa musi chwilę poczekać.
Póki co zbieram szminki, mam już biały papier, z szafy wyciągnęłam łyżwy. Harfa musi chwilę poczekać.
Zrobił się grudzień. Zima. Zimno. Właściwie powinno już być biało i jeszcze bardziej przerażająco zimno, ale jest tylko zimno. Marznę wszędzie. Cały czas. Rozgrzewam się dopiero pod puchatym kocem ściskając kubek z ciepłą herbatą tak mocno, że aż robią mi się od tego białe opuszki palców. Pod kocem jest mi najlepiej w te zamglone wieczory.
To efekt chwilowego mojego ustatkowania się. Rozsiadłam się w codzienności jak kura na grzędzie i na dowód tego chcę otaczać się bibelotami, chcę je zbierać i znosić do domu budując swój mały komfortowy bunkier. A przed drzwiami położyć wycieraczkę z napisem home sweet home - afirmację rodzinnego domu, w którym zawsze unosi się zapach ciepłej jeszcze szarlotki, i przez judasza dokonywać selekcji kogo wpuszczam do środka. Jest mi błogo. Nic mnie nie denerwuje, nic mnie nie złości. Wszystkie sprawy wydają się takie ulotne, małostkowe. To, co najważniejsze, mam. Przynajmniej chwilowo mam, złapane i zamknięte w dłoniach, gdzie pieszczę je i ogrzewam ciepłem swojego ciała z dala od strzyg i demonów. Właśnie tak się teraz czuję.
Nie boję się wilka, tabletek, śmierci, czterdziestu rodzajów pustej ciemności. Boję się przywyknąć.
Nie boję się wilka, tabletek, śmierci, czterdziestu rodzajów pustej ciemności. Boję się przywyknąć.
— T. Różycki
Pięćdziesiąt osób, jedno pytanie.
Co musiałoby się wydarzyć w moim życiu, aby moje życie było lepsze?
Niewiele mi trzeba do szczęścia. Przyjaciół kilku sprawdzonych, dwóch par wpatrzonych we mnie psich oczu, kremu pod oczy, wieczorem ciepłej herbaty w ulubionym kubku, dobrej książki w drodze do pracy i weekendowych poranków, gdy wtulam się w Jego ciepłe ciało.
Oczywiście mam milion planów, pomysłów na przyszłość, całe setki marzeń, wyobrażeń, realnych i nierealnych pragnień, kilka rzeczy, które chciałabym zmienić, ale byłabym szczęśliwa, gdyby było tak, jak jest teraz.
Chociaż oczywiście mogłabym wygrać w totka.
Czego Tobie i sobie życzę. Amen! ;)
OdpowiedzUsuńTAK, o tym totku to ja też tylko gadam
OdpowiedzUsuńhehehe a ze mną byś się podzieliła milionem? Bo też tak po cichutku sobie myślę o tym totku :)) tylko dziwne, że jakoś nie gram, bo szkoda mi tych trzech zł ;-P loda wolę sobie kupić.
OdpowiedzUsuńA swoją drogą mi ostatnio też niewiele trzeba do uśmiechu, w zasadzie spoczęłam na oglądaniu z współlokatorką Usta-usta ;-P