Pokazywanie postów oznaczonych etykietą LATO. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą LATO. Pokaż wszystkie posty

piątek, 11 listopada 2011

Sweter mojego chłopaka.

Na oparciu krzesła zostawił swój sweter.
Spędziłam w nim cały wieczór.
Z grzanym winem w ręce, w kocu, w powietrzu czując zapach Jego perfum zapamiętany w zakamarkach wełnianych włókien.
Rzeczy dzieją się.
Bez udawania, zmuszania, imaginowania sobie kogoś, czegoś, wszystkiego.
Rób mi tak. Tak mi dobrze.


Lato skończyło się na dobre.
Życie jesienią to przewidywalne rytuały: praca, dom, praca, weekend.
Tęsknię za atmosefrą bohemy. Spędzania nocy na rozmowach, znikania na długie godziny i bycia dla tych momentów, które czuje się dużo mocniej i pamięta dłużej...
Dorastając trzeźwiejemy z marzeń.
Obdarty, okradziony z iluzji człowiek albo sam stanie się magikiem swojego życia, albo żyć będzie i w końcu umrze robiąc tylko przysługę innym ludziom zdegustowanym jego bezcelową, smutną wegetacją.
Być korposzczurem, a po godzinach wolnym ptakiem? A może zostawić to wszystko za sobą, a przed sobą mieć tylko kolejny dzień - nie myśląc o tym, gdzie się chce dojść, ale jak chce się tam iść?

Prozaiczne z pozoru rzeczy, robione w odpowiedni sposób stają się niezwykle.


    

Jesienią zawsze oblewam się herbatą, bo najbardziej lubię ją na kolanach i grzać dłonie o kubek. Już jak robię sobie herbatę wiem, że się nią obleję. Czasem nawet wcześniej zakładam dres. Strasznie nie lubię oblewać jeansów herbatą.  



wtorek, 30 listopada 2010

Śnieg pada. pada pada pada...

Wczoraj, rankiem obudził mnie widok padającego za oknem białego, miękkiego puszku. Z perspektywy mojego łóżka jawił się bardzo nastrojowo. Szybko jednak okazało się, że to ZŁO. Białe, zimne, śliczne, błyszczące, po kolana zło. Sparaliżowało miasto, stawiało w poprzek drogi tiry, wykoleiło tramwaj, wydłużyło czas podróży do niebotycznych rozmiarów i odmroziło mi nos. Dwa razy. Psy się cieszą, wpadają w toto jak śliwki w kompot i zostawiają zajęcze ślady. Jest pięknie, acz zimno. Bardzo zimno. 

Daleko do wiosny?      

Cały wczorajszy dzień walczyłam z roztoczami, skarpetkami, firankami i filiżankami. Uważam, że to wręcz niemożliwe, żebym ja sama była w stanie pić z tylu kubków jednocześnie. One muszą się brudzić same, jedne od drugich. One brudzą się na złość. Inaczej tego nie widzę.

Oddawać lato! Zima jest zbyt skomplikowana.


Chciałam dać jakiś rysunek zimowy, ale nic mi nie przyszło do głowy. Więc będzie o jedzeniu, bo głodna się zrobiłam.


środa, 13 października 2010

Mucha.

Nie żadna Anna, niestety - poprostu zwykła mucha. Od jakiegoś tygodnia mieszka z nami mucha. Lata sobie po domu, w sumie nie przeszkadza, więc nie wyganiam na zewnątrz. Zimno i mi jej szkoda, jak na tym zimnym wietrze musiałaby wyczerpana z całych sił machać tymi swoimi malutkimi, delikatnymi skrzydełkami. A odkąd do stolikowej nogi uczepiłam pamiętny balon, mucha ma nowe zajęcie - lata w kółko. 
Ja już kiedyś zgłębiałam zagadnienie dlaczego mucha lata wokół żyrandola, nawet zgaszonego. Z wypiekami na twarzy przeczytałam forumowe zwierzenia i doświadczenia osób w wymienionym temacie. Teorii tłumaczących to zjawisko jest wiele. Nikt jeszcze ostatecznie nie wskazał tej jednej właściwej. Wszystko to same domysły i przypuszczenia. Przynajmniej ja nie dokopałam się do naukowo potwierdzonych wytłumaczeń. I może tak lepiej. W końcu jeszcze z czasów dzieciństwa pamiętam te gorące, brzęczące muzyką świerszczy letnie popołudnia, kiedy leżałam zmęczona dniem patrząc w sufit i jego nieodłącznym elementem był żyrandol wraz z kompletem latających pod nim much.
Więc może lepiej nie wiedzieć, dlaczego te muchy tak latają, puścić wodze fantazji i potraktować jako zamiennik akwarium - zamiast obserwować ryby, można przecież koić nerwy muszym lotem kołowym.  
Muszę powiedzieć uczciwie, że poza jednym jedynym razem, nie zabiłam żadnej muchy. Raz spróbowałam, ale to było pod presją, i miałam takie wyrzuty sumienia widząc sterczące do góry martwe mucho-nóżki i skrzydełka, które już nie latały, że raz na zawsze postanowiłam sobie nie wziąć do ręki packi na muchy i nie kultywować tego barbarzyńskiego zwyczaju. 
No więc ogólnie nie zabijam, takie mam zasady. Tylko te pająki do odkurzacza wciągam i masowo morduję komary. Skończyłam z sentymentami tego lata, gdy po 3 sekundach od wyjścia z domu miałam wbitych w siebie, w różnych częściach ciała, jakiś 30 krwiopijców. Wybór był jeden: albo ja - albo komary.