Opuszczone budynki.
Pełno ich w Warszawie.
W centrum każdy spacer to lawirowanie pomiędzy nowoczesnymi biurowcami i apartamentowcami, a starymi kamienicami.
Stare i nowe.
Sacrum i profanum.
Uwielbiam te miejsca.
Nie raz rano jeszcze, na pierwszym spacerze z psami, udaje mi się odkryć jakieś opuszczone miejsce.
Czasem popołudniami znikamy na bardzo długie spacery.
Czerwona cegła, wilgotne mury, puste okna.
Fascynuje mnie to i przeraża jednocześnie.
Z telefonem w ręce udaję fotografa, ale cyfrowe zdjęcia nigdy nie oddają tego mrocznego klimatu opuszczenia.
Odrapane tapety, drewniane schody i cisza, która przyspiesza bicie serca.
Kiedyś te miejsca tętniły życiem, dzisiaj jedynie grożą zawaleniem.
Stojąc w podwórzu martwej kamienicy nie da się nie myśleć o przemijaniu, o tym życiu, które kiedyś wypełniało sobą mury, a dzisiaj jedynie wciska się przypadkowymi roślinami w ich szczeliny.
Nigdy nie wchodzę do środka, podglądam się z zewnątrz.
Inaczej czułabym się jak intruz zakłócający to nieistnienie.
W moim mieszkaniu mam ścianę z czerwonej cegły.
Banalny detal, ale to przez niego wybrałam właśnie to mieszkanie.
Wydał mi się taki realny i prawdziwy. Piękny.
Coś magnetycznego jest w tych miejscach z historią.
To prawda... Coś jest w tych miejscach...
OdpowiedzUsuńTe skrzynki na listy, pamiętam je jeszcze.. :-)
Niedługo i ja będę już na stałe w Warszawie. Nie mogę się doczekać tych spacerów...
OdpowiedzUsuń