Pokazywanie postów oznaczonych etykietą płyty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą płyty. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 25 listopada 2010

Deprimo*


Zobaczyłam dzisiaj to zdjęcie i zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy. Z dzieciństwa mojego.



Dzisiaj jest dzień misia. W dzieciństwie nie miałam ukochanego misia. Miałam jakieś tam miśki, ale i tak bawiłam się samochodami. Jako dziecko, w okresie przedszkolnym, nienawidziłam tej instytucji, w związku z czym zostawałam sama w domu (pod bacznym okiem taty, żeby nie było, zaglądał często do domu sprawdzić co tam u mnie). Razem ze mną zostawał talerz naleśników, które do dzisiaj uwielbiam (było to pierwsze 'danie' jakie mój ojciec nauczył mnie 'gotować'). W tamtym czasie nie bawiłam się jak moi rówieśnicy miśkami, lalkami czy innymi ustrojstwami, ponieważ wolałam słuchać płyt (czarnych, okrągłych) na adapterze. Uważam, że warto sobie wyobrazić około pięcioletnią dziewczynkę z dwoma warkoczykami, która leży na dywanie obłożona płytami, wcina naleśniki i ustawia malutkimi paluszkami adapter (trzeba było igłą odpowiednio trafić). Do dzisiaj pamiętam, jak zasłuchiwałam się w bajkach. A były niesamowite - te dźwięki, głosy, odgłosy i moja wyobraźnia malująca obrazy do słuchanych historii. Myślę, że to właśnie wtedy zaczęłam ćwiczyć swoją wyobraźnię w kierunku wybujała. Rok później użyłam jej na przykład na pani przedszkolance opisując ze szczegółami swoją wielobarwną papugę i jej zwyczaje. Uwierzyła. Nawet mama nie dała rady wyprowadzić jej z (o)błędu, bo mój opis był nad wyraz szczegółowy i wielowątkowy - w tym wieku dzieci mówią prawdę, przecież nie kłamią. I jak nie kłamałam, proszę pani, poprostu zostałam zapytana o zwierzątko, którego nie miałam a chciałam mieć. Inne dzieci miały psy, chomiki czy koty. Papuga była tylko moja. Nie na darmo karmiłam swój umysł historiami o rajskich ptakach przez poprzedni rok, żeby sobie papugi nie wymyślić.

Wyobraźnia została mi do dzisiaj i chyba wrażliwość z tym związana. Zamiast słuchać bajek czytam książki. Chociaż nie, przepraszam, bajek też słucham - tych opowiadanych przez facetów ;) 

Z tym zostawaniem w domu to wogóle były sensacje. Bo ja zawsze nad wyraz samodzielna byłam. Zosię Samosię należało raczej nazwać moim imieniem. Mama zgadzała się na ten układ chyba tylko dlatego, że logistycznie było łatwiej (ja do dzisiaj pamiętam to wstawanie o 4 rano i naciąganie na moje zaspane, giętkie nóżki tych sztucznych, sztywnych i nieelastyczny rajstopek w trapezowe wytłoczyny). No i tatuś był zobowiązany doglądać pierworodnej często. Ale, że kilka razy zdarzyło mi się otworzyć drzwi bo ktoś dzwonił, to skończyło się rumakowanie i trzeba było do przedszkola grzecznie chodzić. A nienawidziłam go szczerze. 

Hmm... dzisiaj myślę, że ja chyba nie byłam wystarczająco pokorna. W żłobku, pamiętam, jak za karę ze starszaków przesunięto mnie dyscyplinarnie do maluchów (każdy wie, jaka to tragedia i hańba i potwarz). Grupa starszaków nie była przygotowana na taką jedną mnie. W maluchach ruch był mniejszy więc i możliwości okiełznania Porcelanowej było teoretycznie więcej. W praktyce i tak nie mieli szans.   

A teraz przydałoby mi się coś takiego jak poniżej. Google maps nie pokazuje niestety obiektów z tymi śrubkami.

        


* Jest to zaklęcie pochodzące z Harrego Pottera. Umieściłam je dlatego, że rozśmieszyło mnie tłumaczenie: dokładnie nie wiadomo co znaczy, gdyż było użyte tylko raz, a wtedy zrobiło dużą dziurę na wylot w drewnianej podłodze.  Niemniej jednak to musi być fajne zaklęcie ;)