Nigdy nie zastanawiałam się, jak czują się żony/kochanki/byłe kochanki pisarzy. Nie miałam powodów rozważać tego, co czują czytając ich książki. Pamiętam, gdy zafascynowana Bezsennością w sieci myślałam, że Wiśniewski jest idealnym facetem, jedynym w swoim rodzaju rozumiejącym życie, kobiety i prawdziwą miłość. Chciałam wtedy kochać i być kochaną tak, jak on pisze, że można to robić.
Wiem, że mogłabym tego nie czytać, ale nie umiem się powstrzymać i co jakiś czas zaglądam na ten Twój cholerny promocyjny profil. I zazwyczaj się nie ekscytuję bo wyschłam już z nadmiaru doznań, ale dzisiaj mną wstrząsnęły trzy emocje. Trzy nieprzyjemne emocje. Pieprzenie głupot, o których się nie ma żadnego pojęcia, udawanie kogoś, kim się nie jest, nigdy nie było i nie będzie. Ja wiem, że panie chcą czytać takie historie, bo to takie w babskim stylu czytanie o idealnej miłości, ale do cholery, tam są dpryski mojego życia, to co jest/było między nami ląduje w tej książce. Tylko w krzywym zwierciadle. Granie pieprzonego Wertera. Bo tak łatwiej? Bo łatwiej napisać, że ona już więcej nie zadzwoni, że to cholerna niespełniona miłość, bo zbyt ciężko było się wysilić i sprawić, by czułe słówka wyszły gdzieś dalej poza ekran telefonu czy monitora i zaczęły żyć swoim własnym, cudownym życiem?
To było moich szesnaście milionów czterysta dwadzieścia osiem minut szczęścia, kolorowych fajerwerków i chodzenia dziesięć centymetrów nad ziemią. To były wspólne szalone plany, noce do wschodu słońca, Ray Charles do wina i kolacje z Człowiekiem z blizną. To był najlepszy jaki jadłam makaron z łososiem w Tiff i te długie spojrzenia, które mówiły wszystko. Starzy jesteśmy, a wpadliśmy jak dzieciaki. Z dnia na dzień, intensywnie do granic możliwości, staliśmy się dla siebie całym światem. A później były Twoje cztery konfabulacje. Niepotrzebne, cholernie niepotrzebne cztery konfabulacje i zazdrość. Straciłeś wszystko w ciągu jednego dnia. A ja do dzisiaj piszę z Tobą te durnowate smsy, które już ani nie przywołują przeszłości, ani nie budują przyszłości. Piszę je, bo jestem cholernym uwarunkowanym psem Pawłowa, który słysząc sygnał smsu i widząc Twoje imię na ekranie telefonu ma pozytywne korelacje. Głupie miłe skojarzenia dające ten jeden szybszy skurcz serca więcej. Kupiłeś mnie wtedy tą różą w zimową noc i pomyślałam, że może nie jesteś dupkiem. I później wiele razy kupowałeś mnie tą samą różą, gdy przekonywałam się coraz bardziej do Twojej nierealności. Aż wreszcie róża uschła, czarne płatki jej opadły i został sam kikut. Brzydki, suchy, z kolcami.
Ja wiem, że użalanie się nad sobą i wmawianie sobie dramatyzmu sytuacji daje kopa twórczej wenie, bo łatwiej pisze się o smutkach i niespełnieniach niż o wszechogarniającej radości, jednak uważaj, bo Werter też wmówił sobie nieszczęśliwą miłość, ale był głupim dupkiem, który nawet porządnie samobójstwa nie umiał popełnić.