Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rodzina. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rodzina. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 11 grudnia 2011

Napełnianie głowy myślami.

     Czytam ostatnio jak głupia. Czytam trzy książki na raz, przestaję tylko wtedy i tylko dlatego, że trzeba w między czasie egzystować. Zachwycałam się Żulczykiem. Jego słowami mogłabym sobie wytapetować mieszkanie, żeby wszędzie, gdziekolwiek sie nie odwrócę, widzieć, czytać, czuć w ten sposób. Trafnie nazywa to, na co mi nie raz brakuje słów.  
    Kupiłam wczoraj książkę, której wcale miało nie być na księgarnianej półce - Różowe tabletki na uspokojenie Krystyny Jandy. Od pół roku jest na mojej liście książek do przeczytania. I o ile Żulczyk to bezczelna brawura słowna, o tyle Janda to dojrzałość i mądrość życiowa, którą chłonę z zachwytem. Z zachwytem nad prostotą szczęścia jakie dzieje się w życiu, gdy niepotrzebnie się go nie komplikuje. Proste, szczere opowiadania. A mi czasem brakuje matki. Nie mogę się oderwać od tej książki. W drodze z kuchni do pokoju łapię chociaż kilka zdań, niecierpliwi mnie każda kolejna kartka.   
     Mentalnie w zeszłym tygodniu dotarłam do momentu, od którego czuję się pusta. Za duże tempo, zbyt wszystko na raz. Zmęczyłam się. Nie lubię takiego stanu. Teraz muszę się nakarmić słowami, żeby znowu zacząć myśleć w ten pozbawiony szablonów sposób. Im jestem starsza tym bardziej idę swoją własną drogą. Nie potrzebuję kopiować ani imitować czyjegoś szczęścia, żeby się przekonać czy i mi z nim będzie dobrze. Całe swoje życie robiłam po swojemu i podejmowałam, durnowate nie raz i karkołomne, decyzje, które z założenia prowadziły do katastrofy, ale najwyraźniej tak właśnie miałam się życia uczyć. Bardzo chciałam odciąć się od przeszłości rodzinnej, dochodzę do takiego wniosku. I dzisiaj, gdy ponad jedną trzecią swojej egzystencji spędziłam na swoim, wydaje mi się, że zaczynam czuć się dobrze w tym, co dla siebie stworzyłam. Bezpieczny świat, bez awantur, komplikacji, gry na uczuciach. 
      Rodziny nie da się z siebie wyrzucić, choćby się chciało. Bez rodziny zawsze jest się w pewnym stopniu dziwakiem. Lepsza rodzina z problemami na co dzień i schludnym wizerunkiem na zewnątrz, niż taka jednostka, której nie można doczepić do konkrentej całości ze wspólnym nazwiskiem. Patologia większa niz ojciec kulturalnie popijający jacka danielsa co wieczór i matka z nerwicą. Przy okazji świąt bardziej to do mnie dociera, a jednak samemu czasem najlepiej. Nawet, a może zwłaszcza, w święta.    


8086_bee3


     Chciałabym mieć taką mamę, z którą mogę choćby nocą i choćby w środku tygodnia porozmawiać o życiu, o sprawach, o rzeczach. Żeby rozumiała zdania takimi, jakimi są. Żeby umiała powiedzieć coś, co można codziennie nosić w głębi siebie i wyciągać wtedy, gdy jest potrzebne. Chciałabym, jeśli będę kiedyś matką, być dla swojego dziecka. Nie szukać w nim kalki siebie, ale potrafić zachwycić się Jego innością. Nie wiem tylko, czy mam jeszcze siłę wychować choćby jedno dziecko poza sobą.