* * *
Podobno złość piękności szkodzi, ale ze na razie jest czym szastać, więc od rana złoszczę się. Złoszczę się na siebie, że w marazm wpadłam jakiś i smutnymi tylko nutami zapisuję ostatnio pięciolinię mijających dni. Mam tyle planów a bezsilna stoję w miejscu, z wielu względów, których póki co przeforsować nie mogę. Czuję się spętana nieszczęsnymi przeciwnościami i de facto jest bardzo nie tak, jak być powinno.
Tęskno mi też bardziej teraz do miłości. To chyba przez tą jesienną aurę. Bo ja się jakoś zawsze zakochuję jesienią. Nie wiosną, jak Matka Natura przykazała, ale właśnie wtedy, gdy świat zaczyna szeleścić suchymi liśćmi pod butami. Później zimą ogrzewam się miłością i gorącą, białą, malinową czekoladą trwając w tym rozkosznym letargu aż do wiosny. A teraz zakochać się nie dam rady. Więc bezłzawo złoszczę się i tupię nogą.
Właśnie napisała do mnie koleżanka, z byłej już pracy:
“ Mam nadzieję, że nigdy nie przestaniesz nosić tych Twoich niebotycznie wysokich szpilek, w których jest Ci bosko :]]]
Marti, obiecuję... Jakem JA - obiecuję! A wręcz się zaklinam!
Co jak co, ale buty mają zawsze osobną półkę w mojej szafie i życiu.